Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Zacieram za sobą ślady, pani porucznik. I jak już mówiłem, nie byliśmy przyjaciółmi. Nie miałem z nim żadnego kontaktu przez te wszystkie lata. Ale pamiętam go. Miał dobry głos, tenor, ciepły miły śmiech i smykałkę do interesów. Chciał założyć rodzinę, bardzo mu na tym zależało. Dobrze się też bił, ale sam nigdy nie szukał zaczepki i starał się unikać kłopotów. - Więc kłopoty same go znalazły. Wiesz, gdzie jest teraz jego rodzina? Pokręcił głową i wstał z fotela. - Nie, ale mogę szybko zdobyć dla ciebie tę informację. - Byłabym wdzięczna. - Ona także podniosła się z miejsca. Roarke, bardzo mi przykro, choć nie wiem nawet, co cię z nim wiąże. - Parę wspomnień. Piosenka w zadymionym pubie w deszczowy wieczór. Mnie też jest przykro. Będę w moim gabinecie. Daj mi dziesięć minut. - Jasne. Eve ubierała się powoli, niespiesznie. Czuła, że Roarke będzie potrzebował więcej niż dziesięć minut. Nie chodziło tu o zdobycie danych, o które prosiła. Przy jego sprzęcie i umiejętnościach zajęłoby 57 J.D. ROBB mu to pięć minut. Potrzebował jednak kilku chwil samotności, by poradzić sobie ze stratą tej piosenki w zadymionym pubie. Nigdy nie utraciła nikogo, kto byłby jej bliski. Działo się tak pewnie dlatego, że pozwoliła, by zbliżyło się do niej tylko kilka wybranych osób. Potem pojawił się Roarke, a Eve nie miała wyboru. Po prostu zdobył ją, subtelnie, elegancko, niezaprzeczalnie. A teraz... - dotknęła kciukiem rzeźbionej, złotej obrączki- teraz nie mogła się bez niego obejść. Tym razem skorzystała ze schodów, przemierzając powolnym krokiem szerokie korytarze wielkiego, pięknego domu. Nie musiała pukać do drzwi jego gabinetu, ale zrobiła to i poczekała, aż drzwi odsuną się bezszelestnie na bok. Przez odsłonięte okna wpadał do pokoju blask słońca. Niebo na zachodzie było ciemne i zachmurzone, co oznaczało, że deszcz, który padał przez cały poprzedni dzień, całkiem jeszcze nie ustąpił. Roarke wolał pracować przy staromodnym, drewnianym biurku niż nowo czesnej konsoli. Podłogę pokrywały wspaniałe stare dywany, które Roarke nabył podczas swych licznych podróży. Eve włożyła ręce do kieszeni. Zdążyła się już prawie przyzwyczaić do otaczającego ją przepychu, nie miała jednak pojęcia, jak poradzić sobie ze smutkiem Roarke'a, z żalem, który zasnuwał mglą jego oczy. - Posłuchaj, Roarke... - Skopiowałem to dla ciebie. - Przesunął w jej stronę kartkę zadrukowanego papieru. - Pomyślałem, że tak będzie łatwiej. Jego żona i dzieci są w tej chwili w Dublinie. To jeszcze maluchy, mają dziewięć, siedem i sześć lat. Zbyt zdenerwowany, by usiedzieć w jednym miejscu, Roarke wstał od biurka i stanął przed oknem, patrząc na panoramę Nowego Jorku. Miasto było jeszcze ciche, jakby zastygłe w bladym świetle poranka. Odszukał zdjęcia rodziny Brennena; ładna, jasnooka kobieta i zaru mienione dzieciaki. Poruszyło go to bardziej, niż przypuszczał. - Pieniędzy na pewno im nie zabraknie - powiedział bardziej do siebie niż do Eve. - Tommy zatroszczył się o to. Najwyraźniej był bardzo dobrym mężem i ojcem. Przeszła przez gabinet, podniosła rękę, by dotknąć męża, potem opuściła ją jednak z rezygnacją. Do diabła, nie umiała tego robić. Nie miała pojęcia, czy gest pocieszenia zostanie przyjęty z wdzięcznością, czy odrzucony. ANIOŁ ZEMSTY - Nie wiem, co mogłabym dla ciebie zrobić - powiedziała wreszcie. Kiedy się odwrócił, w jego błękitnych oczach smutek mieszał się z wściekłością. - Dowiedz się, kto to zrobił. Wiem, że w tej kwestii mogę na tobie polegać. - Tak, możesz. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. - Porucznik Dallas jak zawsze na straży prawa. - Przeciągnął dłonią po jej włosach i uniósł brwi, kiedy Eve chwyciła go za nadgarstek. - Zostawisz to mnie, Roarke. - Czy powiedziałem coś innego? - Kiedy nic nie mówisz, to znaczy, że już coś kombinujesz. -Znała go dobrze, na tyle dobrze, by wiedzieć, że ma swoje własne sposoby, swoje środki i własne plany. - Jeśli zamierzałeś sam się do tego zabrać, to natychmiast porzuć ten pomysł. To moja sprawa i tylko ja się nią zajmuję. Przesunął dłońmi po ramionach Eve, wywołując tym gestem jej podejrzliwe spojrzenie. - Oczywiście