Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wysiada pan czy nie?! Zerkn¹³em na pomnik Kopernika. To doda³o mi si³. Astronom spogl¹da³ bez ruchu w stronê „Bristolu”, oczekuj¹c prawdopodobnie na pojawienie siê Ksiê¿yca, zdeptanego przez lunonautów, co mo¿e uzna³ za z³oœliw¹ profanacjê jego systemu, a mo¿e za osobisty sukces. Zawsze zazdroœci³em mu nie tylko dalekowzrocznoœci, ale i kamiennego spokoju, a przecie¿ napatrzy³ siê najró¿niejszych wydarzeñ przez sto czterdzieœci lat swego tutaj siedzenia, a teraz, po zdobyciu Ksiê¿yca, daremnie czeka³ na wieniec. – Nie wysiadam! – odpar³em stanowczo. – Ch³opczyk z zapa³kami! – rozczuli³a siê nagle Diana, obojêtna na reminiscencje ksiê¿ycowe, gdy¿ uczy³a siê dopiero chodziæ po ziemi. – Pan du¿o podró¿uje? – Du¿o! – odpar³ dumnie. – Chcia³aby pani pojechaæ gdzieœ ze mn¹? – A co dostajecie od Senegalu za te zapa³ki? – wtr¹ci³em szybko. – Tajemnica s³u¿bowa! – odpar³ sucho. – I tak za du¿o powiedzia³em. Licho wie, kto pan jest. Wyj¹³em odpowiedni¹ wizytówkê. By³o tam napisane: „Mgr Eugeniusz Kiepœcik. Prezes Spó³dzielni Budowlano-Mieszkaniowej «Oczekiwanie»”. – Bo¿e! – jêkn¹³ blondyn i szybko doby³ swej wizytówki. Ta by³a t³oczona nie na szarym jak moja, ale na œnie¿nym papierze i g³osi³a dumnie: „Jeremi Baran. Representative of Polish Safety Matches, Colombo-Dakar-B³onie”. – Z nieba mi pan spada, prezesie! – zawo³a³ Jeremi z entuzjazmem. – Muszê rozwi¹zaæ skomplikowany problem mieszkaniowy! Rozumie pan, moja by³a ¿ona mieszka wraz z mam¹ i dzieckiem w moim mieszkaniu, które musia³em niestety w poœpiechu opuœciæ, bo w czasie mej przed³u¿aj¹cej siê nieobecnoœci w kraju znalaz³a sobie domatora. Do kawalerki, któr¹ nastêpnie uzyska³em za dewizy, wpuœci³em na jedn¹ noc, podniecony alkoholem, m³od¹ osobê z Rzeszowskiego, nie posiadaj¹c¹ prawa zameldowania w Warszawie, a ta w czasie mej przed³u¿aj¹cej siê nieobecnoœci w kraju wydala siê podstêpnie za m¹¿, uzyska³a meldunek i mieszka z mê¿em-studentem w pokoju pozostawiaj¹c mi kuchenkê o powierzchni cztery metry kwadratowe. Oburzony tym czynem i ¿eby im nie by³o za dobrze, wprowadzi³em do kuchenki kuzynkê-staruszkê o nieznoœnym charakterze, a sam zaj¹³em jej pokój w mieszkaniuko³chozie przy Nowogrodzkiej. Wspó³lokatorzy, zamiast okazaæ mi wdziêcznoœæ za wyprowadzenie od nich jêdzy, wytoczyli sprawê przed odpowiedni¹ komisjê i korzystaj¹c z mej przed³u¿aj¹cej siê nieobecnoœci w kraju uzyskali przychyln¹ dla siebie decyzjê, ¿e niby tam nie mieszkam, bo nawet nie jestem zameldowany. Gdy wróci³em, œciana pokoju znik³a i zosta³em w³¹czony do sali, zamieszkanej przez rodzinê hydraulika. Na szczêœcie w Dahomeju i gdzie indziej zaoszczêdzi³em trochê grosza na samochód... – Po co pan to wszystko opowiada?! – przerwa³a mu Diana, która przys³uchiwa³a siê opowiadaniu z rosn¹cym niesmakiem. – To oszust! – Proszê mi nie przeszkadzaæ! – warkn¹³ Jeremi, który do szczêtu zapomnia³ o istnieniu Diany i jej strzelistych nóg. – I w ogóle co pani tu robi?! – Siedzê – odpar³a Diana. – I nie myœlê wyjœæ. A ten prezes to ¿aden prezes. Mnie przedstawi³ siê jako literat. 126 – ¯yczy³a pani sobie tego – odpar³em, lekko obra¿ony. – Potrzebowa³a pani literata do wys³uchania swoich idiotyzmów. Ja zawszê wychodzê naprzeciw marzeniom bliŸnich. – Stary zgnilec! – zawo³a³a Diana. – Ju¿ ja ci poka¿ê idiotyzmy! – Czy pan jest prezesem, czy nie?! – domaga³ siê odpowiedzi Jeremi. – Ale¿ jestem! – odpar³em z uœmiechem. – I mogê nawet panu wskazaæ lokalizacjê. – Gdzie ta lokalizacja?! – zawo³a³ Jeremi z wypiekami na twarzy. – Miêdzy ulicami Sa³atkow¹ i Pomidorow¹ – wyjaœni³em. – Nabija siê z pana! – usi³owa³a szerzyæ dywersjê Diana. – Takich ulic nie ma! Sa³atka pomidorowa! – Niech pan spojrzy na plan miasta – uœmiechn¹³em siê z wy¿szoœci¹. – To bêdzie kiedyœ wielkie centrum. Jeremi wyj¹³ ze skrytki plan Warszawy i rozwin¹³ go dr¿¹cymi palcami. Wskaza³em mu obie ulice. Teraz Jeremi gotów by³ wierzyæ mi bez zastrze¿eñ. – JedŸmy tam! – zawo³a³. – O nie – powiedzia³em. – Dziœ niedziela i biuro Spó³dzielni zamkniête. Niech pan przyjdzie jutro miêdzy szesnast¹ a osiemnast¹: Rabarbarowa róg Pietruszki. Jeremi znowu zerkn¹³ na plan, znalaz³ obie ulice, uspokoi³ siê i zaraz wpad³ na jedyny pomys³, który móg³ mu przyjœæ do g³owy w tym stanie podniecenia. – Zapraszam pana na kolacjê! – zawo³a³. – Tam dok³adnie wszystko omówimy. – A ta m³oda dama? – wskaza³em g³ow¹ Dianê. Jeremi spojrza³ na ni¹ z niecierpliwoœci¹. – Dok¹d pani¹ odwieŸæ? – zapyta³ ostro. – Donik¹d – odpar³a bezczelnie. – Nie mam dok¹d iœæ. Zostajê. – Nie zostaje pani! – zawo³a³ Jeremi rozwœcieczony. – Cha, cha, cha! To nie mieszkanie! Z mojego samochodu mam prawo pani¹ wyrzuciæ! I mówi¹c to szybko siêgn¹³ do klamki po stronie Diany i by³by j¹ wypchn¹³ na chodnik, gdybym siê nie wmiesza³. – Ja j¹ odprowadzê do domu – powiedzia³em. – Mieszka niedaleko. Zbuntowa³a siê dziœ rano, bo tatuœ nie chcia³ jej kupiæ tranzystorowego radia o czterech antenach. To dziewczyna samolubna i bezwzglêdna, a do tego nie chce siê uczyæ. Niestety, mam pewne obowi¹zki wobec jej ojca, mego nauczyciela matematyki, dziêki któremu umia³em zliczyæ do trzech. Dlaczego w³aœnie najszlachetniejszych ludzi o go³êbich sercach przeœladuj¹ czêsto takie dopusty, jak ta pod³a dziewczyna, a najwiêksze dranie ciesz¹ siê czêsto grzecznymi, ideowymi dzieæmi albo, o zgrozo, nie maj¹ ich wcale? Ten problem od dawna domaga siê interwencji. Dzieci nale¿a³oby przydzielaæ ojcom wed³ug ich zas³ug i b³êdów. Za egoizm i brak uspo³ecznienia otrzyma³oby siê pod opiekê rozwydrzonego bo¿ydarka wraz z jego g³upi¹ mamusi¹, za lekcewa¿¹cy stosunek do obowi¹zków, nepotyzm czy ³apownictwo nale¿a³yby siê bliŸniaki, z których jeden oczyszcza kieszenie przydzielonego tatusia w czasie jego drzemki, podczas gdy drugi stoi na stra¿y... I tak dalej, i tak dalej