Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ku ogólnemu zdziwieniu okazał się być trzeźwy, ale szaszłykami niewiele to pomogło. Co robić? Ktoś zaproponował, by podłożyć pod budynek ładunek dynamitu, ale władze same bały się odpowiedzialności, zadzwoniły do Kijowa. Tam nie posiadano się ze zdumienia – komu przyszedł do głowy taki idiotyzm? Diabli z nim, niech stoi, co to za debaty dokoła jakiejś Oficyny! Niech stoi, może to jest jakiś pomnik architektoniczny z odległej przeszłości?! I Dom stał miesiąc, drugi, trzeci i czekał ponuro. Suchow i Korotkiewicz bali się doń podchodzić i nawet pogodzili się na tym gruncie. Czasem Mirzachmedski przyprowadzał na oględziny bardzo potrzebujących mieszkania obywateli, ale ci patrzyli na stan wewnętrzny Domu i odchodzili nie weseli. Trudno było im się dziwić: ruiny szaszłykami, tajemnicze wydarzenia, zła sława. Fatalny Dom. * * * Ale oto pewnego razu, kiedy nadeszła wiosna, przyszedł do ADM-u jeden z głównych bohaterów tej opowieści. Młody, dwudziestotrzyletni człowiek. Wiktor Siergiejewicz Andrianow. I okazał pozwolenie Rady Miejskiej na zasiedlenie tajemniczego Domu. – A kim pan w ogóle jest? – zapytał podejrzliwie Mirzachmedski. – M-malarzem jestem – niepewnie odpowiedział Wiktor Siergiejewicz. – Malarzem?! – ucieszył się Mirzachmedski i poprowadził go na okazanie mieszkania. – Nie będziemy tego ruszali, żyj sobie na wieki! Dziwny Dom, ale do niego należy po ludzku podejść... Trochę mi szkoda, bo malarzy brakuje. Dom milczał ponuro. Od dawna już nie wierzył słowom. Przyglądał się nowemu mieszkańcowi i rozważał: pogonić go już teraz czy poczekać, aż Mirzachmedski sobie pójdzie? – Romantyczna ta Oficyna – na głos myślał Wiktor Siergiejewicz. – Zawsze chciałem mieć dla siebie pokój... a tu cały Dom. – Najważniejszy nie Dom, a kto w nim mieszka, prawda? – podtrzymywał go na duchu Mirzachmedski. – Ciężarówkę na przeprowadzkę da ADM, tragarzy... ja sam. I Wiktor Siergiejewicz przeprowadził się do swojego nowego Domu, ale tramwajem. Czule poklepał Dom po futrynie i wszedł. Przeszedł się po pokojach, popatrzył przez okna, pokiwał głową na widok zrujnowanego balkonu. Potem poszedł do ADM-u, wziął tam drabinę i zaczął łatać ogromną szczelinę w ścianie. – Jak się nazywasz? – w końcu zapytał groźnym tonem Dom. – Wit’ka – odpowiedział Wiktor Siergiejewicz. Ze strachu niemal spadł z drabinki, chociaż oczekiwał czegoś podobnego. – Dobra, zobaczymy – burknął Dom. Zamieszkali we dwu, przyglądając się sobie wzajemnie. Dom dużo spał i leczył się; Wit’ka albo spał, albo czytał, albo szwendał się po ulicach, licząc ile w Radości mieszka alabastrowych lwów. – A dlaczego „Wit’ka”? – pewnego razu zapytał Dom. – Dlaczego nie z imienia i patronimiku? – To tak od dziecka już było – chętnie odpowiedział Wiktor Siergiejewicz. – Wszyscy: „Wit’ka” i „Wit’ka”, i dlatego Wit’ka. – Gdzie pracujesz? – Nigdzie. – Jak to? – Na razie nigdzie. Z uczelni mnie wywalili. – A co to była za uczelnia? – Plastyczna. – O! – z szacunkiem westchnął Dom. – To dlaczego nie malujesz? – Nie mam natchnienia. – Dobra, zobaczy się – burknął znowu Dom. W nocy nastawił budzik i zbudził Wiktora Siergiejewicza o siódmej rano. – Co za cholerstwo, tak wcześnie! – zdziwił się ten. – Idź na strych i popatrz na Renoira. – Prawdziwy? – szepnął Wiktor Siergiejewicz po powrocie ze strychu. – A nie poniesiesz na bazar? Wit’ka obraził się, a Dom poczuł, jak w jego wnętrzu zaczyna się zabliźniać ogromne pęknięcie. – W sumie tak... – powiedział Dom. – Jesteś niezłym bohomazakiem, przeglądałem twoje teczki. Przede wszystkim jesienią wrócisz na uczelnię... – Nie przyjmą mnie. – A za co cię wyrzucili? – A takie tam... – machnął ręką Wit’ka. Jasne. Lato przed tobą, namalujesz kilka obrazów na poziomie światowych standardów i przyjmą. – Jakie znowu standardy?! – rozzłościł się Wiktor Siergiejewicz