Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Gdyby słowa te padły z ust innego rycerza, mogłyby wystarczyć, by skłonić ku niemu wyrafinowaną kurtyzanę. Ale gdy wyszły z ust najgroźniejszego rycerza i były skierowane do mało światowej, wychowanej w klasztorze szkockiej dziewczyny, wywarły wprost niszczycielski wpływ. Jennifer poczuła, że krew zalewa jej policzki, a od żołądka do kolan rozchodzi się dziwna, drżąca słabość. Nagle zaatakowały ją wspomnienia jego namiętnych pocałunków i uścisków. - Czy zawrzemy umowę? - zapytał Royce, a jego długie palce sunęły w nieświadomej pieszczocie w górę i w dół jej ramion. Wydawało mu się, że wygłosił właśnie najczulszą przemowę, z jaką kiedykolwiek zwrócił się do kobiety. Jenny zastanawiała się przez jedną, niekończącą się chwilę, w pełni świadoma, że nie ma innego wyjścia, po czym ledwie dostrzegalnie skinęła głową. - Dotrzymasz swojej części? Uświadomiła sobie, że chodzi mu o warunek dobrowolności i tym razem wahała się nieco dłużej. Pragnęła i starała się ze wszystkich sił znienawidzić go za to, ale cichy, uporczywy głos w myślach przypominał jej rozsądnie, że gdyby wpadła w ręce komu innemu, jej los byłby nieporównanie gorszy od tego, jaki jej proponowano. Brutalny, nieopisanie straszny los. Podnosząc wzrok na wyrazistą twarz mężczyzny, szukała w jego rysach jakiegoś znaku, że później mógłby ustąpić, lecz zamiast znaleźć upragnione potwierdzenie, uświadomiła sobie nagle, jak bardzo musi zadzierać głowę, żeby spojrzeć na swego prześladowcę, i jaka była w porównaniu z nim malutka. Stając naprzeciw jego postury, siły i niezłomnej woli, nie miała wyboru, dobrze o tym wiedziała. Uświadomiła sobie także, że to odkrycie czyni porażkę nieco mniej bolesną, gdyż została całkowicie otoczona przez przeważające siły wroga. Śmiało spojrzała mu w oczy, dumna nawet wtedy, kiedy musiała się poddać. - Dotrzymam swojej części umowy. - Chcę mieć na to twoje słowo - nie ustępował, podczas gdy jej uwagę przyciągnął kolejny gwałtowny atak kaszlu dobiegający z komnaty Brenny. Jenny popatrzyła na Royce’a w zaskoczeniu. Kiedy ostatnio usiłowała dać mu słowo, zachował się tak, jakby nic ono nie znaczyło, co zresztą nie było szczególnie dziwne. Mężczyźni, w tym i jej ojciec, nie przykładali żadnej wagi do przysięgi kobiety. Najwyraźniej lord Claymore zmienił zdanie na ten temat, co niemało ją zadziwiło. Wraz z niepokojem poczuła domieszkę dumy na myśl, że ktoś żąda od niej obietnicy i będzie ją honorował, kiedy szepnęła: - Daję ci na to słowo, panie. Royce kiwnął głową, usatysfakcjonowany. - W takim razie pójdę z tobą, żebyś mogła powiedzieć siostrze, że zostanie odesłana z powrotem do klasztoru. Potem nie wolno ci będzie zostać z nią sam na sam. - A dlaczegóż to? - prychnęła Jennifer. - Ponieważ wątpię, czy twoja siostra zwracała uwagę na sprawy obronne Hardin do tego stopnia, żeby była w stanie coś powiedzieć twemu ojcu. Ty natomiast - dodał tonem rozbawionej ironii - obliczałaś grubość murów i rozstawienie wartowników, od chwili kiedy wjechaliśmy na most zwodzony. - Nie! Bez ciebie nie! - krzyknęła Brenna, kiedy usłyszała, że zostanie odesłana do klasztoru. - Jenny musi pojechać ze mną - wybuchnęła, utkwiwszy wzrok w twarzy Czarnego Wilka. - Musi! - I przez jedną chwilę zdumionej Jenny wydawało się, że w jej głosie słychać więcej zdenerwowania niż bólu i strachu. Godzinę później stu rycerzy pod wodzą Stefana Westmorelanda siedziało już na koniach i szykowało się do opuszczenia zamku. - Uważaj na siebie - powiedziała Jenny, pochylając się nad siostrą, która siedziała otulona ciepło na wozie pełnym pościeli i poduszek. - Myślałam, że pozwolą ci pojechać ze mną - wykaszlała z goryczą Brenna, przerzucając na lorda pełne wyrzutu spojrzenie. - Nie nadwerężaj sił mówieniem - odparła Jenny, sięgając za jej plecy, żeby poprawić puchowe poduszki, na których wspierała głowę i ramiona. Royce odwrócił się i wydał rozkaz, a natychmiast zazgrzytały puszczone w ruch grube łańcuchy i ciężarki. Wśród brzęku metalu i skrzypienia drewna uniesiono ostro zakończoną kratę i opuszczono most. Rycerze spięli wierzchowce, Jennifer odsunęła się na bok i kawalkada ruszyła. Jenny przylgnęła wzrokiem do niebieskich chorągwi, ozdobionych wizerunkiem szczerzącego kły wilka, które furkotały na wietrze, niesione na przedzie i z tyłu kolumny. Znak Wilka ochroni Brennę, dopóki nie dotrą do granicy, a potem, jeśli ktoś zaatakuje żołnierzy Westmorelanda, samo nazwisko Merrick musi starczyć jej za ochronę. Podniesiono most z powrotem, zasłaniając odjeżdżających, a Royce złapał Jenny za łokieć i zaczął prowadzić z powrotem w stronę sali biesiadnej. Ruszyła za nim posłusznie, lecz myślami wciąż była przy tych złowróżbnych chorągwiach z celowo budzącym wrogość wizerunkiem wilka, szczerzącego długie, białe kły. Aż do dziś ludzie nieśli proporce z herbami króla - złotymi lwami i trójlistną koniczynką. - Jeśli martwisz się, że zamierzam wymóc natychmiastowe spełnienie naszego układu - odezwał się cierpko lord, studiując jej zachmurzoną twarz - to możesz się uspokoić. Obowiązki zajmą mi czas aż do wieczerzy. Jenny nie miała najmniejszej ochoty nawet myśleć o ich umowie, a co dopiero o niej rozmawiać, powiedziała więc szybko: - Zastanawiałam się, dlaczego rycerze, którzy odjechali, nieśli twoje znaki, a nie królewskie. - Bo to moi rycerze, nie Henrykowi - odpowiedział. - Mnie złożyli przysięgę na wierność. Stanęła jak wryta na samym środku dziedzińca, gdyż powszechnie wiadomo było, że Henryk VII zabronił swojej szlachcie trzymania prywatnych wojsk. - Sądziłam, że angielskiej szlachcie nie wolno mieć własnych rycerzy