Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ja, w powiciu skowany, skundlony, osiemnaście miesięcy żyłem! Mimo pustych haków w masarni, mimo kartek na egzystencje, miałem piękny sen — solidarny. Miałem szczęście. Więc za każdy przeżyty dzień, i za wolność, nasz antybiotyk, za wzniesione serce, nie pięść za historii niezwykły dotyk, za tą chwilę ulotną jak puch, gdy się czułem cząstka narodu, chcę dziękować, choć brak mi słów mojej Polsce i memu Bogu! I choć przyszło lat osiem w kałuży pływać, między apatią a grą, gdy na zmianę przejaśnia się, chmurzy, pamiętałem że ONI są! Więc gdy dziś znów czas Solidarności swoją tęczę rozpina nad nami my jak kłącza skoszonych roślin — odrastamy! Owo reanimowane dziecię nazwałam ZSYP–em — co można było rozszyfrować, jako „Zjednoczenie Satyryków Y Polytykierów”. Bardziej ekstremalni koledzy solidarnościowcy uważali, że tytuł kojarzy się z nadal egzystującą organizacją studencką ZSP, nam jednak to nie przeszkadzało. W końcu miała to być inicjatywa tymczasowa. Tymczasowa — w roku 2002 strzeliło 13 lat tej prowizorki 650 odcinków, czyli, jeśli dobrze policzyć, prawie dwie „Sześćdziesiątki”. Z domowego archiwum udało mi się wygrzebać ówczesne inauguracyjne wystąpienie Nadredaktora: A więc wracamy. Na inne miejsce, w zmienionym składzie. O osiem lat starsi, bogatsi o wiele doświadczeń i biedniejsi o wiele więcej. Wracamy do gry. Może nie od rzeczy będzie przypomnieć dotychczasowa licytację: Najpierw nieprzerwanie wy — czerwień, my — pas, od czasu do czasu ostrzegawczo — dzwonek. W roku 1980 nasza kontra, w 1981 wasza rekontra. Od roku 1982 rozgrywka, w roku 1988 nieudany impas. Z początkiem 89 nerwowe szukanie przejścia na stolik, w czerwcu jedna wpadka, w sierpniu druga wpadka, no i po partii… Nasza dewiza brzmi — „Śmiejmy się, kto wie ile będzie to kosztować za dwa tygodnie”. Przed firmą nie czekało nas ogłoszenie: „Powracającemu stanowisko odstąpię” ale i tak mogliśmy wybrać sobie fotel, apartament, lub departament. Wybraliśmy ZSYP. Jest on albowiem najprostszą, jeżeli nie jedyną otwartą formą komunikacji międzyludzkiej. To szansa dla surowców wtórnych i ludzi z odzysku. Nie zamierzamy polować na czarownice (póki czas ochronny!) Nie będziemy mścić się ani rozliczać (wystarczy, że zostawimy legitymacje w szatni) mając nadzieję, że i bez legitymacji strażnik nas wpuści. Wszystkim zaś proponujemy nowy kredyt MM (Mazowieckie Miłosierdzie)… I tak rozpoczęła się całkiem nowa codzienność. KIEDY… Kiedy będziemy już normalni, jak na Zachodzie, tak jak tamci, w domach kultury lub w kawiarni zbierać się będą kombatanci. Dawny dysydent z eks–zomowcem, ten co uciekał, z tym co łapał, będą roztrząsać długo w nockę, młodości swej „szalone lata” — Pamiętasz, tutaj barykada… ty rzucasz gazy, ja kamienie — Tam prowokator! — Znamy dziada lecz bardzo sprawdził się w terenie. — Wiesz, tę gazetkę miałem w bucie gdyś mi z kumplami robił kipisz. — A ta zadyma w Nowej Hucie, dobre mięliśmy tam wyniki. — Drukarnia była… — U Nowaka, wiem, przymykałem na nią oczy… — A mnie raz tajniak się rozpłakał, gdy go zgubiłem późno w nocy… Pogwarzą, potem się rozstaną, drepcąc w humorach znakomitych Ten do Schroniska Weteranów, Ów do Hospicjum Świętej Zyty, A wnuki śledząc to z oddali, w osiedlu Całkiem Czyste Bródno klną, że się kiedyś dogadali dziadygi, i dziś jest tak nudno… Niestety nudno nie jest, życie znowu przerosło kabaret. Nie trzeba było długo czekać, by zobaczyć Labudę w najlepszej komitywie z Kwaśniewskim, czy Michnika bankietującego z Urbanem. Ale wówczas byliśmy niepoprawnymi optymistami, wierzącymi w nie tylko lepsze ale w uczciwsze jutro. Wyobrażenia na temat nadciągającej przyszłości dość dobrze nieźle tekst, wykonywany w ZSYP–ie przez Tomasza Kozłowicza, z cyklu „Pamiętniki mojego wnuka”. WSPOMNIENIA Z PRZYSZŁOŚCI Było prześliczne popołudnie 15 sierpnia 2020 roku. Postanowiliśmy wyprowadzić na spacer dziadka Marcina, któremu ostatnio wszystko zaczynało się pieprzyć. Nawet podczas sumy potrafił powiedzieć: „Spowiadam się Komitetowi Centralnemu”‘ lub rzucić na tacę weksel i wybrać sobie resztę. Szybką koleją hydrauliczną, tzw. Litrem, przejechaliśmy ze stacji Gocławek pod Zamek Ujazdowski, skąd ruchome chodniki zawiozły nas na wielkie bulwary. Woda w Wiśle była czysta jak kryształ. Można było taplać się do woli z oswojonymi morświnami, w każdym ze stu czterdziestu kąpielisk, od dzielnicy Góra Kalwaria po Modlin City. Rzeką ciągnęły regaty o puchar rektorów AWF–u i Akademii Teologicznej, tych największych warszawskich uczelni. Szmer wioseł mieszał się ze śpiewem piaskarzy: Kałmuków, Samojedów i Czeremisów, których sąsiedzi przysyłali nam w zamian za Żywność, Technologie i Odsetki. Jak ktoś miał ochotę, mógł szukać szczęścia na Saskiej Kępie, dzielnicy kasyn, szkół artystycznych i burdeli. My wybraliśmy ogród Tivoli na cyplu Czerniakowskim, z najwyższą na świecie Krzywą Wieżą Telewizyjną. Można z niej było obserwować zarówno wczesnoprzemysłowy skansen, pod nazwą Huta Warszawa, Łuk Tryumfalny im. Okrągłego Stołu w miejscu elektrowni na Siekierkach, jak i wieżowce City, z dwustupiętrowym Agora Bank, firmy Michnik, Wajda i Synowie. Kto miał dobry wzrok, mógł wypatrzyć wśród tych kolosów niepozorny Pałac Kultury i Nauki zamieniony na synagogę. Tymczasem zagrały bębny orkiestry rządowej i triangle opozycji. To mostem im. Nieznanego Generała wykonanym z dymnego szkła na rocznicę stanu wojennego, ruszyła parada odzianych w pomarańczowe mundury przodowników policji państwowej. Za nimi sunęły lekkie, bojowe poduszkowce, opanowane przez dzieci ze wszystkich możliwych sodalicji, korporacji, a nawet Czerwonego Harcerstwa. (…) Kupiliśmy sobie duże lody po piętnaście groszy, a dziadkowi Marcinowi „Pornos Postępowy i Wychowawczy” — wydawany przez nieprawe potomstwo Jerzego Urbana, jako dodatek do „Tryzety”, dziennika, który powstał w 1991 roku z połączenia „Gazety Wyborczej” z „Trybuną Ludu’”. Ale już strzeliły fajerwerki i poszóstnym zaprzęgiem pojawił się w odkrytym powozie sam nasz Miłościwy i Konstytucyjny Monarcha: Lech II, honorowy przewodniczący Europy Zjednoczonej… Z Azją