Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Oto oni wszyscy, związani w ro- dzaj wirtualnej wspólnoty - prawdziwi Pomocnicy - pod opieką i ochroną swego Szeryfa. - Mówimy o Szeryfie Szeryfów - powiedział Faraway. - Mombi nie zgodziłaby się z tobą - odparł Tembo. Jego żo- na pojawiła się ze świeżą kawą. Jej mina wyrażała podejrzenia: wy- wrotowa rozmowa na jej werandzie. - Dziewczyny Mombi wyglądają lepiej na ulicy, trudno się z tym nie zgodzić, ale ona nie ma klasy w tych sprawach. Popatrz tylko, jak dorobiła się pieniędzy: na salonach cyberseksu. Haran ma klasę, Haran jest Szeryfem Szeryfów. - Haran jest złym człowiekiem i piekielnym chamem - po- wiedziała żona Tembo z nieoczekiwaną zaciętością. - Nic dobrego z niego nie będzie, z żadnego z nich, bezwartościowych bandzio- rów. - Haran zdobędzie dla ciebie wszystko - szepnął konfiden- cjonalnie Faraway do Gaby. - Cokolwiek zechcesz. I nie interesu- je go gotówka. Mój przyjaciel Haran to dżentelmen. Odda ci przy- sługę, kiedyś ty mu oddasz przysługę: kiedyś, kiedy będzie potrzebował, może nigdy. - Szatan również jest dżentelmenem - odpowiedziała pani Tembo. - Dżentelmenem z manierami. Odda ci przysługę, a po- tem, pewnego dnia, w zamian za tę przysługę zażąda twojej nie- śmiertelnej duszy. -Jesteś pełna uprzedzeń, kobieto, i nie znasz się na kompu- terach - odrzekł Faraway. - Obrażasz jego i obrażasz wszystkich Luo. Jak myślisz, kto wprowadził technologię sieciową i rewolu- cję informacyjną do tego biednego kraju? Luo, oto kto. Kobieto, powinnaś dziękować Haranowi, zamiast go przeklinać. Rzuciła mu spojrzenie z ukosa i wróciła do kuchni. - Faraway — rzeki Tembo. - No dobra, to nie jest sprzeczne z prawem - odpowiedział mu Faraway. - Nie jest też całkiem legalne. » - W porządku. Przeproszę ją. To wina piwa, tej cieplej nocy, wspaniałego towarzystwa moich przyjaciół i absolutnie znakomite- go jedzenia! - To ostatnie wykrzyknął w kierunku kuchni. - Wierz mi, Gaby McAslan, potrzebujesz tego człowieka. On może ci po- móc w zdobyciu tego, czego ci potrzeba. Ja wiem, gdzie go zna- leźć. Mogę cię do niego zaprowadzić, przedstawić cię. Jesteśmy z tego samego plemienia, z tej samej krwi. 8 Gaby delikatnie przytrzymywała na kolanach etiopski ewan- geliarz, podczas gdy taksówkarz manewrował, aby wyminąć dziu- ry na szosie. W Kenii bardzo łatwo jest rozpoznać pijanych kie- rowców: to ci, którzy jadą prosto przed siebie. Szkatułka była przepiękna, najładniejsza w sklepie. Ręce i oczy, które ją wykona- ły, były przepełnione wiarą. Na bocznych ściankach wymalowano czterech ewangelistów. Na wieczku wielkooki św. Jerzy zabijał niestawiającego zbytniego oporu smoka. Gaby szczęka opadła na widok ceny - połowa jej miesięcznej pensji - ale Faraway uparł się, że nic poniżej najlepszego nie zyska uznania w oczach Harana. - To jest moment, w którym wielu wielkich biznesmenów po- pełnia błąd - oświadczy! jej, gdy taksówka przepychała się przez wieczorny ruch. - Sądzą, że wystarczy kupić tanią somalijską pcd- róbkę skleconą wczoraj w byle sklepiku w Mogadiszu, napełnić ją stuszylingowymi banknotami, diamentami lub kokainą i Haran będzie jad! im z ręki. Dostają za to taką nagrodę, na jaką zasługu- ją ich nędzne dusze. Haran to esteta. Koneser. Człowiek uducho- wiony. Haran praktykował szczególną formę magendo. Zbierał etiop- skie ewangeliarze wypełnione stosownymi środkami zachęty. Przyj- mował dar i przepraszał na chwilę, aby porównać egzemplarz z resztą swojej wielkiej, prawdopodobnie niezrównanej kolekcji. Jeśli wracał ze szkatułką, mówiąc, że bardzo mu przykro, ale ma już bardzo podobną, oznaczało to, że z nieokreślonych powodów odrzuca prośbę. Jeśli wracał z pustymi rękami i oświadczał, że twój dar jest prawdziwą łaską dla jego kolekcji, wiedziałeś, że zostałeś zaliczony w poczet klientów jego oddziału. W obu wypadkach za- wartość szkatułki znikała. - Tak naprawdę chodzi o to, czy mu się spodobasz, czy nie — mówił Faraway