Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

No i Andrzej przerywając wkuwanie wzorów zadawał sobie pytanie, czy tak powinno być, przecież nie tylko on wiedział, że Barcz nic nie umie, nie uczy się, wymyśla akcje, sztuczne niebezpieczeństwa, żeby być bardzo potrzebnym. Dlaczego mu się to udawało, skoro wszyscy wiedzieli, że tak nie powinno być? Dlaczego? Komu będzie potrzebny taki Barcz, który przejdzie na politechnikę niedouczony? Tam też uczepi się przewodzenia w organizacji, będzie się czepiał tego przewodzenia, za cenę racji, prawdy, nawet za cenę tej organizacji... Nie wiedział wtedy, że stanie oko w oko z tym przewodniczącym. Oko w oko na płaszczyźnie organizacji, polu dla niego jeszcze egzotycznym. Pośród nowego, które wówczas przychodziło, poznał pierwszą dziewczynę. Była starsza, chciała iść na uniwersytet, być dziennikarką. Jej koleżanka z pokoju poszła do szpitala i ona mieszkała sama. Andrzej przychodził do jej pokoju, dziewczyna pomagała mu wytrwale, a że żyła widocznie nie tylko nauką jak on, raz zgasiła światło i pocałowała go w usta. Jemu nabiegła krew do głowy, spurpurowiał. Bardzo by chciał tego co 42 ona... Jak błyskawice przelatywały mu po głowie myśli... A jeżeli kto się dowie? No i pierwszy raz tak zwyczajnie? – Słuchaj, Halina... ja... ja... – jąkał się. Halina całowała go jeszcze chwilę, po czym zaczęła słać łóżko. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi, głośne, groźne, a potem jeszcze głośniejsze i jeszcze groźniejsze. Zamarli. – Proszę otworzyć! – rozległ się głos wiceprzewodniczącej Hermenegildy Duwe, trzydziestoletniej panny, niskiej, przygrubawej, tępiącej zajadle u dziewczyn przejawy kobiecości, kolorowe spódnice, spotkania z chłopcami. – Koleżanko Fabisiak, proszę w imieniu organizacji otworzyć! Jest u was w ciemnościach kolega Niedziurko. Łomot pięściami, szum na korytarzu, głośne pytania co się stało, ostrożne drwiny z przewodniczącej, trzaskanie drzwi wzdłuż całego korytarza i znowu łomot pięściami w białą dyktę. – Cicho, sza... – szepcze Halina. – Ciii – odpowiada z palcem na ustach Andrzej. Taka była jego pierwsza noc sam na sam z dziewczyną. Zdrzemnęli się nad ranem siedząc, ona na łóżku, on na fotelu. Kiedy obudził ich słoneczny blask wpadający przez okno, szmer za drzwiami zdradzał stojącą tam wartę. Halina zasłała rozgrzebane do połowy łóżko, ogarnęli się jakoś po koszmarnej nocy, otworzyli drzwi, w które jak granat wpadła Hermenegilda Duwe. – A więc to tak?! Nie wyprzesz się! – krzyczała czerwona z emocji. – Wy, koleżanko... wasza moralność! On najchętniej zapadłby się pod ziemię. Halina wzięła się pod boki. – Czego koleżanka krzyczy, koleżanka ma trzydzieści lat i zawsze spała sama? Może nikt z koleżanką spać nie chciał? Tamta wybałuszyła oczy i stanęła jak słup soli. – Co?! Co?! Coś ty powiedziała? Do przewodniczącego... do rektora! Na błyskawicę z nią! Na błyskawicę! Halina złapała za ramiona Hermenegildę, z impetem wyrzuciła za drzwi, aż tamta odbiła się od ściany i stała jak żona Lota pośrodku korytarza, blada z szeroko otwartymi ustami. Dziewczyny pootwierały drzwi wzdłuż korytarza, śledziły scenę uśmiechając się bez komentarzy. Na długiej przerwie coś kotłowało się w pokoju organizacyjnym, na następnym wykładzie nie było Teodora, potem otworzyły się drzwi i poproszono Andrzeja. W pokoju siedzieli: wiceprzewodniczący ZMP całego studium, przewodniczący roku Teodor Barcz i wiceprzewodnicząca Hermenegilda Duwe. Wskazano mu postawione w przyzwoitej odległości krzesło. Kazano potępić publicznie Halinę. Jąkał się, kręcił, lawirował, w końcu odmówił. Odmówił kategorycznie. – Chcieliśmy was ratować, ale nie chcecie to nie, możecie wracać na wykład – zagrzmiał Teodor, wstał z miejsca na znak zakończenia rozmowy. On poczuł, że grunt usuwa mu się spod nóg, zerwał się, zbliżył do Teodora, przecież znali się półtora roku, mówili sobie na ty. – Czego ty chcesz, Teodor, odezwij się jak człowiek, jak kolega, mówię ci, że nieporozumienie, myśmy się uczyli, a jak się zaczął ten łomot w drzwi... Teodor podniósł głowę do góry. – Kolego Niedziurko, proszę nie zapominać, z kim rozmawiacie! Proszę opuścić zebranie prezydium organizacji – grzmiał na całą salkę. Andrzej wrócił na wykład, siadł w ławce, spotkał spojrzenie Haliny. Po obiedzie zarządzono masówkę drugiego roku. Zagaił Teodor. Prawie krzyczał: – W okresie, kiedy po ostatnim plenum wszyscy mobilizują się do pracy, u koleżanki Fabisiak nocował kolega Niedziurko. Rano oboje podnieśli rękę na koleżankę wiceprzewodniczącą, musimy potępić tę zgniliznę... Mówił tak godzinę. – Niech złożą samokrytykę. 43 – Niech się wytłumaczą – podniosły się głosy