Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Po przejechaniu równiną kilku mil, minęli płonącą wioskę położoną jakieś pół mili od drogi. Nie zatrzymali się jednak. Około południa napotkali grupę piętnastu uzbrojonych piechurów, których ubrania jedynie przy dużej wyobraźni przypominały mundury. - No i co? - rzucił przez ramię Garion, ściskając mocniej lancę. - Pozwól, że najpierw ja z nimi porozmawiam - rzucił Silk wysuwając się na czoło. - Spróbuj wyglądać groźnie. - Mały człowieczek popędził swego konia w kierunku nieznajomych. - Tarasujecie drogę! - krzyknął nieprzyjaznym głosem. - Dostaliśmy rozkazy, by sprawdzać każdego, kto przejeżdża - odezwał się jeden z nich, spoglądając nieco nerwowo na Gariona. - W porządku, sprawdziliście nas. Teraz zejdź z drogi. - Po czyjej jesteście stronie? - To głupie pytanie, człowieku - odparł Silk. - Po czyjej ty jesteś stronie? - Ja nie muszę odpowiadać. - Ja też nie. Użyj swych oczu, człowieku. Czy wyglądam jak Karand lub Strażnik Świątyni, czy Grolim? - Jesteś za Urvonem czy Zandramas? - Za żadnym z nich. Jestem za pieniędzmi, a nie zarobisz zbyt dużo pieniędzy mieszając się w sprawy religii. Niepewność na twarzy niedbale ubranego żołnierza pogłębiła się wyraźnie. - Muszę zameldować memu dowódcy po czyjej jesteście stronie. - Zakładając, że mnie widziałeś - powiedział Silk podrzucając sugestywnie sakiewkę na dłoni. - Śpieszę się, przyjacielu. Nie interesuje mnie wcale wasza religia. Proszę, wyświadcz mi tę małą przysługę. Żołnierz popatrzył z nie ukrywaną chciwością na sakiewkę w dłoni Silka. - Bardzo mi zależy, żeby nikt nie opóźniał mojej podróży - odezwał się Silk i potarł lekko brew. - Robi się tu gorąco - powiedział. - Może ty i twoi ludzie poszukalibyście jakiegoś cienia, by odpocząć? Ja "przez przypadek" upuszczę tutaj sakiewkę, a ty możesz ją "znaleźć" później. W ten sposób ty będziesz miał korzyść, a ja przejadę bez przeszkód i bez zbędnego rzucania się w oczy. - Naprawdę robi się tu ciepło - zgodził się żołnierz. - Myślałem, że już tego nie zauważysz. Pozostali żołnierze szczerzyli zęby w uśmiechach. - Nie zapomnisz upuścić sakiewki? - Zaufaj mi - powiedział Silk. Żołnierze przeszli przez pole w kierunku zagajnika. Silk niedbale rzucił sakiewkę do przydrożnego rowu i wskazał pozostałym, by podążali z nim. - Ruszajmy przed siebie - zaproponował. - Kolejna sakiewka pełna kamyczków? - wyszczerzył zęby Durnik. - O nie, Durniku. Ta sakiewka zawiera prawdziwe pieniądze. Malloreańskie miedziaki. Nie kupisz za nie zbyt wiele, lecz to prawdziwe pieniądze. - Co by się stało, gdyby chciał zobaczyć, co jest w środku? Silk wyszczerzył zęby i podniósł zaciśniętą dłoń, w której trzymał kilka srebrnych monet. - Lubię być przygotowany na różne ewentualności - powiedział, po czym spojrzał przez ramię. - Sądzę, że naprawdę powinniśmy ruszać. Żołnierze wracają na drogę. Kolejne spotkanie wydawało się nieco poważniejsze, jako że przejazd zatarasowało trzech Strażników Świątyni. Przed sobą trzymali tarcze i lance w stanie gotowości. Na ich twarzach malował się tępy upór. - Teraz moja kolej - powiedział Garion, naciągając hełm głębiej na głowę i przygotowując swoją broń. Zniżył lancę i ścisnął boki wierzchowca łydkami. Podczas szarży do jego uszu doleciał odgłos kopyt koni galopujących za nim, lecz nie miał czasu, by się obejrzeć. Zrobiło mu się nieco głupio, gdy poczuł znajome wrzenie krwi. - Idiotyzm - mruknął. Z łatwością wysadził z siodła stojącego pośrodku Strażnika. Zauważył, że Durnik wyciął mu lancę o jakieś dwie stopy dłuższą niż zwykle. Szybkim ruchem tarczy osłonił się przed atakiem pozostałych Strażników i wjechał pomiędzy nich. Chretienne stratował leżącego na ziemi jeźdźca. Garion ściągnął ostro wodze i zawrócił szarego olbrzyma, by stanąć twarzą w twarz z dwójką przeciwników. Nie było jednak takiej potrzeby. Tuż za nim jechał Toth i teraz Strażnicy zwisali już bezwładnie z siodeł. - Mógłbym znaleźć zajęcie dla ciebie w Arendii, Toth - zwrócił się do olbrzyma. - Ktoś musi ich przekonać, że nie są niepokonani. Toth uśmiechnął się do niego bezgłośnie. Centrum Voresebo znajdowało się w kompletnym chaosie. Słupy dymu wyrastały z płonących wiosek i gospodarstw. Zbiory zostały zniszczone, a bandy uzbrojonych ludzi szaleńczo atakowały się nawzajem. Jedna potyczka odbywała się właśnie na płonącym polu, lecz obie strony ogarnięte były tak wielkim szałem, że nie zwracały uwagi na ścianę płomieni zmierzających w ich stronę. Zdawało się, że wszędzie w potokach krwi walają się okaleczone ciała i nie było sposobu, żeby Garion mógł osłonić wzrok Ce'Nedry przed wszechobecną grozą. Galopowali dalej przez umierającą krainę. Kiedy nad spustoszonym krajobrazem zaczął zapadać zmierzch, Durnik wraz z Tothem zjechali z drogi, by poszukać schronienia na noc. Powrócili i poinformowali przyjaciół, że znaleźli niskie zarośla w wąwozie oddalonym o jakąś milę od drogi. - Nie możemy rozpalić ognisk - powiedział rozważnie Durnik - lecz jeśli będziemy zachowywali się dość cicho, nie sądzę, by ktokolwiek nas tu znalazł. Noc nie była przyjemna. Zjedli zimną wieczerzę w zaroślach i spróbowali sklecić jakieś prowizoryczne schronienie wykorzystując to, co było pod ręką, jako że gęste chaszcze uniemożliwiały rozbicie namiotów. W powietrzu czuło się jesień i wraz z zapadnięciem zmroku nastał niemiły chłód. Kiedy pierwsze światło poranka dotknęło wschodniego horyzontu, zjedli pośpiesznie śniadanie i wyruszyli w dalszą drogę. Zimna, pełna niewygód noc i bezsensowna rzeź dookoła wyprowadzały Gariona z równowagi i krew coraz bardziej burzyła się w jego żyłach. Późnym rankiem ujrzał odzianego w czarne szaty Grolima stojącego na polu przy ołtarzu jakieś kilkaset kroków na prawo od drogi. Banda niedbale ubranych żołnierzy ciągnęła w kierunku ołtarza trzech przerażonych wieśniaków. Garion nawet nie pomyślał. Odrzucił lancę, wyciągnął Miecz Rivańskiego Króla, ostrzegł Klejnot, by się tym razem nie wtrącał, i popędził konia. Grolim najwidoczniej tak był ogarnięty religijną ekstazą, że ani nie usłyszał, ani nie dojrzał pędzącego w jego kierunku Gariona. Z jego gardła wydobył się przedśmiertny krzyk, gdy Chretienne przegalopował po nim. Żołnierze wybałuszyli oczy na Gariona, po czym gubiąc broń rzucili się do ucieczki. To jednak nie ostudziło furii Gariona. Ruszył za nimi