Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Jednak skoro tylko upadli razem na ziemi�, warcz�c i mamrocz�c, palce Tarzana chwyci�y za gard�o przeciwnika. M�ody samiec przesta� walczy� i le�a� bez ruchu. Wtedy Tarzan zwolni� palce i powsta� - nie mia� zamiaru zabija�, a tylko da� nauczk� m�odej ma�pie i wszystkim innym, kt�re to widzia�y, �e Tarzan z ma�p nie przesta� by� w�adc�. Nauka osi�gn�a sw�j cel - m�ode samce schodzi�y mu z drogi, jak powinny czyni�, gdy znajd� si� w towarzystwie lepszych od siebie, a stare samce nie pr�bowa�y w og�le. Przez kilka dni matki z m�odymi nie dowierza�y mu, a gdy pr�bowa� podej�� zbyt blisko, rzuca�y si� na niego z rozwartymi pyskami i ze strasznym krzykiem. Tarzan wtedy stara� si� uskoczy� w bok, unikaj�c dyskretnie b�jki, gdy� taki panuje zwyczaj w�r�d ma�p - tylko rozszala�e samce napastuj� matki. Po pewnym jednak czasie i one przyzwyczai�y si� do niego. Wychodzi� z nimi na �owy jak w dni dawno ubieg�e, a gdy si� przekonali, �e jego wy�szy rozum wskazywa� mu najlepsze �r�d�a, gdzie znajdowali po�ywienie, i �e jego wymy�lna linka chwyta�a smaczn� zwierzyn�, kt�rej przedtem nigdy nie smakowali, znowu zacz�li spogl�da� na niego tak, jak powa�ali go dawniej, gdy zosta� ich kr�lem. W taki wi�c spos�b przed opuszczeniem koliska, zanim powr�cili do swych w�dr�wek le�nych, wybrali go ponownie na swego wodza. Cz�owiek-ma�pa czu� si� zupe�nie zadowolony ze swego nowego stanowiska. Nie zna� wesela - szcz�cia nie zazna ju� nigdy, lecz usun�� si� jak najdalej od tego, co mog�o mu przypomina� przebyte m�czarnie. Ju� od dawna porzuci� wszelkie zamiary powrotu do kraj�w cywilizowanych, a teraz postanowi� nie wraca� i do swych czarnych przyjaci� z plemienia Waziri. Wyrzek� si� ludzkiego towarzystwa na zawsze. Rozpocz�� �ycie jako ma�pa - i jako ma�pa umrze. Nie m�g� jednak�e wymaza� ze swej pami�ci, �e kobieta, kt�r� kocha�, znajdowa�a si� w niewielkiej odleg�o�ci od miejsc, po kt�rych st�pa�o jego plemi�. Nie m�g� r�wnie� zapomnie� nasuwaj�cej si� mu ci�gle my�li, �e grozi�o jej ustawicznie niebezpiecze�stwo. Widzia� na w�asne oczy, �e nie mia�a dostatecznej obrony podczas tej kr�tkiej chwili, w kt�rej by� �wiadkiem, jak Clayton nie umia� sobie poradzi� z lwem. Im wi�cej Tarzan o tym my�la�, tym dotkliwiej dokucza�o mu sumienie. W ko�cu zacz�y go dr�czy� wyrzuty, �e pozwoli�, by egoistyczny b�l i zazdro�� sta�y si� przeszkod� do zapewnienia bezpiecze�stwa Janinie Porter. Z biegiem czasu my�li te coraz bardziej opanowywa�y jego umys� i ju� prawie by� zdecydowany powr�ci� na wybrze�e i zaopiekowa� si� Janin� Porter i Claytonem, kiedy dosz�a go wie��, kt�ra odmieni�a wszystkie jego plany, kt�r� us�yszawszy, rzuci� si� w�ciekle w kierunku wschodnim, nie zwa�aj�c na wszelkie niebezpiecze�stwa i �mier� nawet. Jeszcze nim Tarzan powr�ci� do plemienia, pewien m�ody samiec, nie mog�c dobra� sobie towarzyszki w�r�d swego w�asnego plemienia, uda� si�, zgodnie ze zwyczajem, w inne strony poprzez dzik� d�ungl�, by podobnie jak b��dny rycerz dawnych czas�w zdoby� sobie pi�kn� dam� z s�siedniej spo�eczno�ci. W�a�nie powr�ci� ze swoj� wybran� i opowiada� swe przygody, p�ki je pami�ta�. W�r�d innych rzeczy m�wi�, �e spotka� po drodze du�� gromad� ma�p dziwnego wygl�du. - Wszyscy byli kosmaci na twarzy, pr�cz jednej, a ta mia�a bielsz� sk�r� ni� ten obcy - tu wskaza� na Tarzana. Cz�owiek-ma�pa s�ucha� z nat�on� uwag�. Zaczai zaraz zadawa� pytania tak szybko, jak tylko niedorozwini�ty antropoid m�g� mu da� odpowiedzi. - Czy samce by�y niskiego wzrostu, z wykrzywionymi nogami? - Tak. - Czy mieli sk�ry Numy i Szity u pasa, a w r�kach kije i no�e? - Tak. - A czy mieli du�o ��tych k�ek na r�kach i na nogach? - Tak. - A ona - czy by�a niskiego wzrostu, drobna i bardzo bia�a? - Tak. - Czy nale�a�a do gromady, czy te� prowadzono j� jako je�ca? - Wlekli j� za sob� - cz�sto za r�k�, czasami za d�ugie w�osy rosn�ce na jej g�owie. Wci�� j� bili i kopali. Och, by�o to wesele, gdy patrza�em na nich. - Bo�e! - wyszepta� Tarzan. - Gdzie byli, kiedy ich widzia�e� i kt�r�dy szli? - pyta� dalej Tarzan. - Byli za drug� wod� tam - i wskaza� na po�udnie. - Mijaj�c mnie, szli ku s�o�cu, w g�r� wzd�u� wody. - Kiedy to by�o? - rzuci� pytanie Tarzan. - P� ksi�yca temu. Nie m�wi�c wi�cej s�owa, Tarzan skoczy� ku drzewom i poszybowa� jak duch bez cia�a ku wschodowi w kierunku zapomnianego miasta Opar. ROZDZIA� XXIV TARZAN ZNOWU PRZYBYWA DO OPAR Kiedy Clayton po powrocie do schroniska przekona� si�, �e Janina Porter znik�a, odchodzi� prawie od zmys��w targany �alem i obaw� ojej los. Pan Turan szybko wraca� do zdrowia, gor�czka opu�ci�a go zadziwiaj�co nagle, jak to zwykle bywa. Os�abiony i wyczerpany z si� le�a� na �o�u us�anym z traw, wewn�trz kryj�wki. Gdy Clayton zacz�� go rozpytywa�, co si� sta�o z dziewcz�ciem, by� zdziwiony s�ysz�c, �e jej nie ma. - Nie s�ysza�em nic szczeg�lnego - m�wi�. - Ale ca�y ten czas przele�a�em przewa�nie nieprzytomny. Gdyby nie widoczny kompletny brak si� u tego cz�owieka, Clayton podejrzewa�by go o to, �e ukrywa przed nim z�e wiadomo�ci o losie dziewczyny, widzia� jednak, �e Turan nie m�g� p swych si�ach nawet zej�� po drabinie �e schroniska. W takim stanie nie mia� mo�no�ci uczyni� �adnej krzywdy i gdyby schodzi� na d�, nie potrafi�by wej�� z powrotem do schroniska. Do zmierzchu Clayton przeszukiwa� okoliczn� d�ungl�, szukaj�c �lad�w zaginionej lub znak�w przej�cia tych, co j� porwali. Chocia� jednak �lad, pozostawiony przez pi��dziesi�ciu okropnych ludzi, nie obeznanych z le�nym �yciem, by�by tak uderzaj�co widoczny dla oczu sta�ych mieszka�c�w w d�ungli jak kierunek ulicy dla cywilizowanego cz�owieka, Clayton przechodzi� ko�o �lad�w ze dwadzie�cia razy, nie umia� jednak rozpozna� znak�w �wiadcz�cych, �e znaczna gromada ludzi przesz�a t�dy przed niewielu godzinami. Poszukuj�c Janiny, Clayton wci�� wywo�ywa� g�o�no jej imi�, skutkiem tego jednak by�o, �e przywabi� Num�, lwa. Na szcz�cie dostrzeg� na czas cie� postaci przekradaj�cej si� ku niemu i zd��y� wdrapa� si� na ga��zie drzewa, zanim zwierz� zd��y�o go dosi�gn��. To po�o�y�o koniec poszukiwaniom na reszt� dnia, gdy� lew chodzi� pod drzewem a� do zmroku. I wtedy nawet, kiedy zwierz� si� oddali�o, Clayton nie odwa�y� si� zej�� na d� i zapu�ci� si� w okropne ciemno�ci rozpo�cieraj�ce si� pod nim w dole. Sp�dzi� wi�c w wielkim strachu okropn� noc na drzewie. Nast�pnego dnia powr�ci� ju� z rana na wybrze�e, porzuciwszy ostatni� nadziej� na okazanie pomocy Janinie