Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Bo na mój gust, to oni tacy dowódcy jak ja najwyższy kapłan. To banda baranów. Przecież ich w ogóle słuchać nie można. Czy Ty wiesz, co oni myślą i jak oni myślą? Oni chcą pokonać Rzymian i przepędzić ich z naszego kraju. Przecież żeby tak myśleć, trzeba mieć wodę w głowie, nie rozum. Tłumaczyłem mu - temu całemu dowódcy - jak komu dobremu: "Z czym do gościa? Czy ty wiesz, na jakiej przestrzeni rozciąga się Imperium Romanum: od Eufratu i Tygrysu na wschodzie do słupów Herkulesa na zachodzie, od Egiptu na południu do Brytanii na północy. A on mi dookoła wciąż to samo, że my potrafimy pokonać Rzymian, tak jak pokonali nasi przodkowie Kanaaneńczyków. Tłumaczyłem mu, że jest różnica pomiędzy Kanaaneńczykami a Rzymianami, ale nie da się z nimi zupełnie pogadać. Machnąłem więc na nich ręką i wróciłem do Jana. A tam mi mówią, że to Ty jesteś Mesjaszem. No to poleciałem za Tobą. 105 - Po co? - wypalił Janek. - Jak to po co? - spytał z wybałuszonymi ze zdziwienia oczami. - Żeby być na Jego usługi. - Ale jeżeli ty sobie myślisz, że On chce walczyć z Rzymianami, to się grubo mylisz. - Mnie tam wszystko jedno. Będę robił, co mi każe. Najważniejsze, że znalazłem Mesjasza. - Tylko Go jeszcze nie spytałeś, czy cię zechce przyjąć. - A dlaczego by mnie nie przyjął? - po raz któryś się zdumiał. - Ale na pewno ci nie każe, żebyś chodził uzbrojony. Mogę ci z góry powiedzieć, że jeżeli chcesz iść z Jezusem, to wyrzuć ten miecz już teraz do krzaków. - Chcesz? - spytał Janka. - Co się pytasz. Przecież ci mówię: wyrzuć. Zresztą dlaczego mnie pytasz. Spytaj Jezusa. - Chcesz? - z tym pytaniem zwrócił się do Niego. Skinął mu głową: - Tak. Zelota odgarnął płaszcz. Teraz dopiero zobaczyli przyczepiony wspaniały miecz rzymski w pięknie ozdobionej pochwie, o rękojeści wysadzanej jakimiś kamieniami. Odpiął pas, zsunął miecz, zamachnął się i szerokim łukiem cisnął go daleko w krzaki. Zapinał pas, gdy Janek nie wytrzymał i spytał: - Nie żal ci? - Słyszałeś? Taka jest Jezusa wola. A teraz dla mnie On jest dowódcą - i wskazał na Niego. Jakby się opamiętał i zwrócił się do Niego z pytaniem-niepytaniem: - Chyba mnie nie odepchniesz? - Na pewno cię nie odepchnę. Nikogo, kto do mnie przychodzi. Jak tylko chcesz, to chodź ze mną. Na te słowa poczciwy dryblas objął Go po raz wtóry, uściskał aż zatrzeszczały Mu kości i zawołał: - To rozumiem! Nie zawiodłem się na Tobie, I Ty się na mnie nie zawiedziesz. A możesz mi jeszcze jedno powiedzieć? Dokąd my idziemy? - Do Kany Galilejskiej na wesele. Szli jakiś czas w milczeniu zmęczeni drogą, gdy nagle z zamyślenia wyrwał Go głos Judasza: - Czy Ty idziesz do Galilei, żeby być na weselu w Kanie Galilejskiej, czy też tam chcesz działać? - I jedno, i drugie. - Dlaczego Galilea. Boisz się Judejczyków? - zapytał znowu Judasz z ironią w głosie. - Że to nagle cieśla z Galilei chce ich pouczać. Pewnie, Tyś nie Galilejczyk, bo pochodzisz z rodu Dawidowego, ale kto się tam o to dopytuje. Dla nich ważne, żeś mieszkał całe życie w jakimś tam Nazarecie. - Tak. Mam zamiar zwłaszcza działać w Galilei. To moja pierwsza ojczyzna. I wiem, jak ci ludzie najbardziej potrzebują prawdy. Jako cieśla przewędrowałem przez miasteczka i wsie tego kraju i przekonałem się o tym dokładnie. - Tylko Judejczycy zadzierają nosa - włączył się Szymon-Piotr. - Zapominają, że żyją przede wszystkim z naszej krwawicy. A łupią nas wszyscy: Rzymianie, Świątynia, również król Herod. Wciąż płać, płać i płać. Za wszystko. Prawie za każdy krok. Za wejście do miasta, za wyjście z miasta, za każde przejście brodu. - Jakaś gorycz, która w nim się nazbierała przez lata, teraz znalazła upust. Piotr nie przestawał się skarżyć: - A co najważniejsze, o-gromny podatek gruntowy. Żeby oddawać Rzymianom jedną czwartą zbiorów! Kto to widział. Nie mówiąc o podatku od majątku i o podatku od głowy. A Świątynia jakby nie wiedziała o tym, że tak jesteśmy obciążeni, i każe sobie płacić dwie drachmy od dorosłego człowieka. Skąd wziąć te dwie drachmy. A do tego dziesięcina. Znowu ze wszystkiego. Z pszenicy, z jęczmienia, z winogron, z oliwek. - A jeszcze do tego pierworodne bydło - dorzucił Filip. - I zdawałoby się, że Galilea jest krainą mlekiem i miodem płynącą. - I tak to jest. Piotr wciąż nie skończył i ciągnął swoje żale: - Ale z tego nic nie mamy. Ludzie pracują ciężko od świtu do nocy. Mieszkają w jednoizbowych lepiankach z gliny, bez okien, w których ledwo jakiś sprzęt się plącze, a jak już kto wystawi sobie chałupę z kiepsko wypalonej cegły, to już bogacz. Dopowiadali to jeden, to drugi z przysłuchujących się tym wywodom Piotra: 106 107 - I oczywiście płaci za to dodatkowy podatek. Nie stać nas na inne jedzenie jak chleb jęczmienny