Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Przestał jeść i pić, siedział cały dzień trzymając się dwiema łapkami za głowę. Widząc tę straszną rozpacz wystarałam się o tego kotika dla niego. I teraz dopiero od dwóch dni Monkejek odzyskał apetyt i humor. Małpka siedziała na kanapie w ten sposób, że między kolanami "trzymała kotka tuląc go w swych ramionach. Jedną łapką okrywała .go swym sweterkiem, 'drugą łapką gładziła futerko, badała czystość skóry lub czyściła paznokciem kotkowi ząbki. Cały kotek był "w robocie". - Wie pan, początkowo Monkejek chciał również kąpać kotka, podobnie jak uprzednio kąipał psiaka, a teraz niech pan popatrzy, kociak jest tak wyczyszczony, że nie ma chyba czystszego kotka na świecie. Monlkejek wyraźnie zainteresował się moją osobą. Kotek zwolniony z uścisku ostrożnie zaczął się wydobywać z objęć opiekunki. Nie chcąc niepokoić małpki, odszedłem od niej i stanąłem z drugiej strony stołu. Tymczasem kotek zsunął się na kanapę i ostrożnie wyciągając przed siebie łapki, tak jak gdyby się wykradał, oddalał się od Monkejka. W momencie, gdy dotarł do ostatnich granic zasięgu łapki Monkejka, ten błyskawicznym ruchem przytrzymał kota za ogon i przytulił do siebie. - Widzi pan, jak się teraz boi, by go nie stracić jak tamtego, nie pozwala mu się oddalić od siebie ani na chwilę. Musi go dosłownie mieć stale pod ręką. Obiad, podwieczorek i kolacja minęły niepostrzeżenie na słuchaniu odyssei "Kromania" - niezwykłej historii przeistoczenia ze starej po-czwatiki w nowego motyla. Jak gdyby usprawiedliwiając tę zaskakującą przemianę pani wtrąciła: - Za swe odnowienie "Kromań" zapłacił zestrzeleniem niemieckiego bombowca. Po kolacji odbyła się zapowiedziana kąpiel Monkejka w dużej balii napełnionej ciepłą wodą. Uciecha, w której brali udział wszyscy obecni w salonie. Nie było wątpliwości, iż Monlkejek zadowolony, że tylu ludzi nim się interesuje, popisywał się, jak tylko potrafił. Od czasu do czasu tylko z niepokojem patrzył, czy kotek leży na kolanach jego opiekunki. Największym wyczynem Monkejka było długie nurkowanie, a potem pływanie prawie że pod wodą. Wyglądało to tak, jak gdyby Monkejek gonił kogoś pad wodą, biegnąc tuż przy ścianie balii cały zanurzony. Rodzinny ten niemal seans zakończyło wycieranie się Monkejka i jego kolacja, a potem układanie się do snu z kotkiem w ramionach. Niepostrzeżenie mijały godziny. Naraz znajomy głos syren przypomniał wszystkim, gdzie jesteśmy. Momentalnie cała obecna na statku załoga znalazła się na stanowiskach i zajęła miejsca przy swych działkach. - Wszystkich działek nie mogę im tutaj demonstrować - mówił kapitan - boby mi zazdrościli. Jeśli uda im się pochwycić któryś z bombowców w smugę światła, to wprawiam się w strzelaniu do celu. Z pokładu widać było rozjaśnione smugami świateł reflektorów niebo, pękające pociski i łuny nad płonącymi dzielnicami domów. Był to "conocny" obraz Londynu. Słuchając codziennie huku wybuchających bomb, z których każdy mówił o czyjejś śmierci, widząc co noc czerwone łuny pożarów, zaczynało się powoli rozumieć sens napisów na każdym niemal sklepie w Londynie: BUSLNESS AS USUAL. Interes - jak zwykle. Tak. Na świecie istnieje wyłącznie interes. * Wygodnie ułożony w fotelu dalekobieżnego i hermetycznie zamkniętego autobusu wracałem w kilka lat po wojnie z wizyty u Monkejka i jego opiekunów. Z pędzącego autobusu podziwiałem krajobraz, w którym kiedyś blade twarze wycięły w pień czerwonych braci. To tutaj musiał kiedyś na mustangu galopować Winnetou - czerwono- skóry gentleman i tylu wielkich wodzów przybranych w orle pióra. Z tomahawkiem i łukiem polowali na bizony, a potem bohatersko walczyli przeciwko białym twarzom, które przyjechały ich mordować. Ci bohaterowie z lat dziecinnych przypomnieli mi teraz pobyt w Szkole Morskiej w Tczewie. Przypomniał mi się kapitan "Kroma-nia", który podczas pobytu w tej samej szkole w Tczewie z zapałem oddawał się zabawom w Indian. Był w nich nawet głowaczem szczepu Złotej Strzały. Był to szczep odważny i bitny, zamknięty w murach tczewskiej szkoły marzył o wydostaniu się na ocean. W gadzinach wolnych od nauki szczep wypuszczał się na wyprawy łowieckie wąwozem, nad którym położona była Szkoła Morska. Na dnie wąwozu leżały długie, nie kończące się szyny, a po nich Od czasu do czasu przebiegały stalowe rumaki bladych twarzy. Dla bladych twarzy był to po prostu ekspres WARSZAWA-GDAŃSK. My jednak widzieliśmy stalowego potwora, który biegnąc przez wąwóz przecinający naszą prerię straszył stada bizonów. A bez bizonów czerwonym braciom groził głód. Szczep Złotej Strzały zapałał więc wielkim gniewem przeciwko bladym twarzom i ich stalowym rumakom