Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Stąd do jadalni. Cerata błyszcząca na stole. Coś dziwnego działo się w tym mieszkaniu, jakby gdzieś w głębi bił ktoś komuś brawo?... Pulchne oklaski to się leniwie wlokły, to znów, wzmożone, śpieszyły niepomiernie. Z jadalni dalej: gabinet pana posła. Biurko, brązowy garnitur, fotele, na ścianach fota towarzyszy, leader wiekopomnie sepią wyciągnięty w ramie orzechowej. Tadeusz zatrzymał się przy biurku, zdumiony. Za gabinetem w głębi następnego pokoju, ograniczonej drzwiami, ujrzał znaczny wycinek białych, kobiecych pleców, rozłożony na niebieskiej kanapie. Nurzały się w nich czerwone, połyskliwe ręce, miąsząc ciało jak ciasto. - Tam do diabła - krzyknął przez zapuchnięte wargi. Rozwalone na kanapie plecy jęknęły wstydliwie głosem pani Drążkowej. Drzwi zasłoniła osoba w białym szpitalnym fartuchu. Szła prosto na Tadeusza, przedstawiając się co krok, między stołkami, nad ceratą w szarym odmęcie jadalni, w ciemnym przedpokoju pośród worów z cementem. - Jestem masażystka Knote, Knote jestem, Maria Knote. Jak później opowiadała wtajemniczonym - wszystko trzęsło się w niej ze strachu na widok takiego sobovvtóra z rozbitą twarzą, poranionym czołem i słomą w wystrzępionej fryzurze. Chciała go koniecznie przytrzymać, uchylał się jednak przed dotykiem śliskich od wazelimy rąk. - Jestem Mieniewski, syn posła Mieniewskiego, rozumie pani? Zrobiło mu się niedobrze, wyprowadziła go na górę, do sali murarskiej, tu złożyła na słomie. Po długiej chwili otwarł oczy: pochylała się nad nim twarz czerwona, okrągła a przecie jakby sowia. Półkule mięsistych policzków rozgradzał krótki, ostry nos, nad którym w dziwnej bliskości płonęły duże piwne źrenice. - Pani jest masażystką? Może pani zobaczy, czy mi gdzie czego nie połamali? Złamania żadnego nie było, pobicie natomiast gruntowne. Skutki wiecu?!.. Kto mógł tak pobić syna posła Mieniewskiego?! Zbiegła na dół. Trzeba opatrzeć rannego. Nie powiedziała Drążkowej, co za jeden... - Czy ma tu pani gdzie pod ręką szmatkę, watkę, jodynę, sublimat? - Knote miała to wszystko w torebce z przyborami, po cóż jednak rozchodować bezzwrotnie?! - I sublimatu nie ma? No, to chociaż trochę spirytusu! Bądźże tu teraz mądry: pani Drążek czeka na dole, ledwie rozmasowana, na górze krzyczy syn wielkiego człowieka, że mu krew upływa. Pani Knote miała do opatrunku ręce jedyne! Lekkie jak motyle. Gdy jednak w tylu miejscach twarz człowiekowi rozbiją, to i motyle nie poradzą bez wyrządzenia bólu. Rzekła więc Tadeuszowi na pociechę: - Co się tylko dało, wypisali panu na policzkach. Nie pytała, kto. O, nie. Jeszcze nie. Obrażony głupim ujęciem sprawy, odwrócił się na bok, przy czym browning wypadł zkieszeni na słomę. Pani Knote zbladła śmiertelnie. Nikt z rewolwerem w kieszeni nie śpi darmo między ludźmi. Nikt, jako syn wielkiego posła, nie ma darmo porozbijanej twarzy... Zstąpiło na nią jakby nagle olśnienie. Zwiastowanie! Całe życie może człowiek czekać na próżno, potem nagle chwila taka przychodzi. Pan młodzieniec, Tadeusz Mieniewski, poruszany tu jest jakąś ukrytą ręką?! Dlaczegoż nie odjechał razem z ojcem? Został? W jakim celu? Został bez żadnej wiedzy towarzyszy? Pod zamówką kawy zbiegła co żywo na dół. - Kawy, kawy! Moja pani Drążek, skończę panią przy blasze, na stojąco. Poczłapały do kuchni, zasłoniły okno. Zdaniem pani Drążkowej Kmote była kobietą-zuch, do tańca i różańca. Jedną ręką nalewała kawę, drugą masowała nerkowe krzyże pani posłowej, zwrócone ufnie do drzwiczek kuchennego pieca. Zalewvać kawę, masować, a równocześnie dobrze uważać, co się mówi! Taki Tadeusz Mieniewski może okazać się złotą żyłą, wielkim losem na loterii. Jest na pewmo nitką niewiadomego kłębka ciemnych intryg. Niestety, pani Knote nie mogła ukryć tej nitki na własny użytek. Taki jest los człowieka biednego. Biedny nusi się ciągle ze wszystkimi dzielić. Ostrożnie podzielić się z Drążkową. Jądro rzeczy musi pozostać nie tknięte do wieczora. Wieczorem usta małej, biednej Knote wyjawią rzecz dyrektorowi. Poleciała na górę z świeżutką czarną kawą. Chory wypił. Całkiem pospolicie otarł usta ręką. A potem zaczął gadać. Po kawie. Oczywiście. Nic tak nie otwiera zaufania jak ten gorący napitek