Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Podczas kręcenia drugiego filmu zaczął zjawiać się na planie z trzygodzinnym opóźnieniem; pozwalał sobie na wybryki, które drogo kosztowały producenta. Pewnego razu dosypał do posiłku ekipy zdjęciowej środka przeczyszczającego i w ten sposób wstrzymał produkcję na cały dzień. Ze względu na upodobanie aktora do wyścigów samochodowych wytwórnia musiała płacić bajońskie sumy za jego ubezpieczenie. W czasie realizacji ostatniego filmu Deacon przychodził na plan częściej pijany niż trzeźwy i bez przerwy sączył piwo i tequile. Tuż przed śmiercią w wypadku wyglądał, jakby miał sześćdziesiąt lat, a nie dwadzieścia dwa. Zdjęcia zostały nakręcone, pozostało do zrobienia tylko kilka zbliżeń, ale ponieważ większość scen do Jedynego prawa zrealizowano w plenerze na polach naftowych w Teksasie, trzeba było dograć dźwięk w celu wyeliminowania szumów w tle. Do zdubbingo- wania kilku dużych monologów wytwórnia zatrudniła przyjaciela Deacona, który nauczył się naśladować jego sposób mówienia. Publiczność pokochała film, ale nie wiedziała rzecz jasna, że za pomocą starannego montażu trzeba było wyeksponować innych aktorów w scenach, w których Deacon wypadł tak fatalnie, że jego zdjęcia nie nadawały się do wykorzystania. Zacząłem się więc zastanawiać: skoro Wes Crane wygląda jak Deacon, ma taki sam głos i tak samo się ubiera, to czy zacznie się zachowywać tak samo jak on? Co się stanie, kiedy zaproszę Wesa do realizacji drugiego filmu? Nie byłem jedynym, który proponował mu współpracę: scenariusze płynęły do niego szeroką rzeką. Dowiedziałem się o tym z gazety branżowej. Nie widziałem Wesa od ceremonii rozdania Oscarów w kwietniu. Ilekroć do niego dzwoniłem, albo nikt nie odbierał, albo jakaś kobieta nieobecnym głosem oznajmiała, że Wesa nie ma w domu. Prawdę powiedziawszy, spodziewałem się, że wyprowadzi się z tej rudery na skraju pustyni. Wygląd jego kompanów przywodził mi na myśl bandę Mansona. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że Wes nie zarobił jeszcze fortuny. Dopiero drugi film będzie żyłą złota. Ciekawe, czy upomni się wyłącznie o swoje honorarium. Wracając z Jill z przedpremierowego zamkniętego pokazu najnowszego filmu Clinta Eastwooda, zobaczyliśmy przed domem motocykl Wesa. Było to o zachodzie słońca. Na karmazynowym tle oceanu przesuwały się sylwetki jachtów. Wes siedział na stopniach schodów między krzakami róż, z puszką piwa w dłoni. Miał na sobie dżinsy i koszulkę, której biel pięknie odcinała się od jego opalenizny. Ale policzki miał bardziej zapadnięte niż wtedy, gdy widziałem go ostatnim razem. Nasze powitania wyglądały zawsze tak samo. - Wygrałeś? Uśmiechnął się i uniósł kciuk. - A ty? Odpowiedziałem uśmiechem. - Próbowałem się z tobą skontaktować. Wzruszył ramionami. - Ścigałem się trochę. Musiałem odpocząć od tego wszystkiego... Jak się masz, Jill? - Świetnie, dzięki. A ty? - Drugie okrążenie jest zawsze najtrudniejsze. Wiedziałem, co ma na myśli: powtórzenie sukcesu pierwszego filmu. Zaciekawił mnie. - Zostaniesz na kolacji? - spytała Jill. - Chciałbym,ale... - Zostań, proszę. Nie sprawisz nam kłopotu. - Jesteś pewna? - Chili grzeje się już w piekarniku, będzie tortilla i sałatka. Wes skinął głową. - Mama lubiła robić chili. Zanim się rozpiła po odejściu ojca. Jill zmarszczyła brwi. Wes nie zauważył, bo zapatrzył się w puszkę piwa. - Potem już wcale nie gotowała - ciągnął. - Poszła do szpitala... To było w Oklahomie. Rak ją zżarł, a ja trafiłem do rodziny zastępczej. Chyba wtedy zacząłem szaleć. W zamyśleniu dopił piwo. Po chwili spojrzał na nas, jakby przypomniał sobie, że tam jesteśmy. - Domowa kolacja dobrze mi zrobi. - Zaraz będzie gotowa - powiedziała Jill. Nadal jednak wyglądała na zaniepokojoną. Chciałem spytać, o co chodzi, ale weszła do domu. Wes sięgnął do torby leżącej za krzakiem róży. - To co, stary? - Podał mi piwo. - Robimy drugi film? - W gazecie piszą, że jesteś rozchwytywany. Usiadłem koło niego i otworzyłem puszkę. - Tak, ale my przecież stanowimy tandem, prawda? Ty piszesz i reżyserujesz, ja gram. Albo razem, albo wcale. - Szturchnął mnie w kolano