Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
W otwartych drzwiach stał Henry Wallace. - Henry! - krzyknęła. Oboje pomknęliśmy do ocaleńca. Wyglądał marnie. Po raz kolejny musiałem docenić programistów. Tak subtelnie wyrażonych uczuć dawno nie widziałem. Twarz miał lekko zapadniętą i bladą. Oczy dziwnie błyszczały. Stał ciężko oparty o kolumnę. - Przepraszam, kochanie - wychrypiał i usiadł na schodkach. - Żyjesz! - krzyknęła uradowana Jane i czule go objęła. Nie odwzajemnił uścisku. Jego ręka lekko pogładziła ją po plecach. Był oszołomiony. - Cieszę się, że nic panu nie jest - odezwałem się. Wtedy panna Seymour przypomniała sobie o mojej obecności. Zwolniła oplot ramion wokół szyi mężczyzny i dokonała prezentacji. - Henry, to jest pan Torkil Aymore, gamedec, którego wynajęłam, by cię ratować. - Miło mi - Wallace próbował wstać, lecz uniósł się tylko i z powrotem klapnął na stopień. Wyciągnął do mnie rękę z wyrazem przeprosin na twarzy. Ścisnąłem ją. Była szczupła i delikatna. - Ależ pana wytrzymało - rzekłem ciekaw czającej się w środku zagadki. - Cóż to za diabelska pułapka? Pokręcił głową na wspomnienie. - To dzieło hakera, wie pan - nie ustępowałem. - Takich przestępców powinno się wsadzać do więzienia! - zawtórowała dziewczyna. - Próbowałem pana wydobyć z zewnątrz, ale, zdaje się, że kaplicę można było otworzyć tylko od środka, prawda? - miałem nadzieję, że potwierdzi moje słowa. Inaczej moja reputacja mocno by podupadła. Kiwnął głową. Kamień spadł mi z serca. - To nie przestępca - odezwał się cichym głosem. - To geniusz. Zatkało mnie. Panna Seymour pobladła. - O czym ty mówisz? - wyszeptała. Wallace patrzył w ziemię i przez chwilę milczał. Po chwili podniósł wzrok, w którym wciąż żarzył się blask. - Nie było żadnej zagadki - powiedział w końcu. - Mogłem wyjść, kiedy tylko chciałem. - Jak to!? - dziewczyna nie kryła oburzenia. - Pozwoliłeś mi czekać ponad trzy i pół doby? Czyś ty zwariował?! Już się szykowałam, by do ciebie jechać! Mężczyzna skrzywił się od hałasu. - Tego nie sposób opisać - odezwał się przepraszającym tonem. - Wejdź sama, to zobaczysz. Ja na ciebie poczekam - westchnął. - Dokładnie wiedziałem, ile mam czasu i jak długo mogę naciągać strunę. - Ależ niech pan wreszcie powie, co tam jest! - nie wytrzymałem. - Coś, co można zobaczyć tylko raz. Głos w środku informuje, że kaplica nigdy nie wpuści po raz drugi tej samej osoby. - Niech pan się nie znęca - błagałem. - Tam jest... - Henry wyciągnął drżący palec w kierunku drzwi - ...piękno... Wybałuszyłem oczy. Dziewczyna zamarła. - Jak to piękno? - spytała. - Nie do opisania. Kwintesencja. Czułem się tak, jakby ktoś zanurzył mnie w samej ostatecznej esencji... - urwał na chwilę. - Dotykałem ideału. - Była tam inna kobieta? - Panna Seymour wciąż nie rozumiała. Gdy Henry starał się jej wytłumaczyć istotę zagadki i zapewniał o swojej wierności, obraz tajemnicy powoli klarował się w mojej głowie. Pułapką było samo zjawisko, od którego nie mógł się oderwać. Mając świadomość, że drugi raz nie będzie okazji, starał się przebywać w świątyni tak długo, jak tylko mógł. Prawdopodobnie gdyby był sam, siedziałby jeszcze dłużej. - Ale jak to możliwe? - spytała mnie wysłuchawszy do końca wyjaśnień narzeczonego. - Jak można stworzyć w Grze taki fenomen? Usiadłem obok nich i popatrzyłem na zmierzchający świat. - To rzeczywiście geniusz - przyznałem. - A odpowiadając na pani pytanie, sądzę, że tylko w Grze jest to możliwe. - W jaki sposób? - nie ustępowała. Wtedy pomyślałem, że posiadanie żony nie musi być miodem, jaki sobie kiedyś wyobrażałem. Słuchanie tych wszystkich pytań i przymus odpowiadania. - Czym jest odczuwane przez nas piękno? - spytałem. - Zbiorem subtelnych wrażeń wynikłych z obserwacji kolorów, kształtów, proporcji i... czegoś jeszcze. Czegoś nieuchwytnego. W tej chwili mamy na sobie hełmy sterujące naszymi doznaniami operując setkami milionów zmiennych na mikrosekundę. Twórca kaplicy złamał formułę piękna lub bardzo się do niej przybliżył komponując taką mieszankę doznań, że odwiedzający kaplicę ma wrażenie kontaktu z samą ideą. Henry kiwał głową. Patrzyłem na niego i zastanawiałem się, jakimi oczami patrzy teraz na przyszłą żonę. Czy kontakt z kaplicą spowodował, że zaczął w niej przez kontrast dostrzegać brzydotę czy wręcz przeciwnie, uczulony na przejawy piękna, widział w niej więcej światła? Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie. Jego twarz zdradzała jedynie wielkie zmęczenie. Panna Seymour pokazała klasę. Zanim zgasła łuna zachodu, otworzyła menu swojego banku i przelała na moje konto całą sumę. Uznała, że skoro nie miałem żadnych szans, nie jest w stanie ocenić moich umiejętności i wypłacenie połowy honorarium byłoby nieuzasadnione. Trudno mi było nie zgodzić się z jej logiką, zwłaszcza że ciężar moich długów znacznie się w tym momencie zmniejszał