Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Podłożył pod niego swój nowiutki, elegancki płaszcz, którego jeszcze nie wkładał i wiózł ze sobą, troskliwie owinąwszy • w płótno. Sam usiadł na podłodze i głowę rannego położył sobie na kolanach. — Pełnym gazem! —dał rozkaz szoferowi. Podtrzymując pieczołowicie głowę rannego, uśmiechnął się do jakichś swych dalekich myśli. Ściemniało się już, gdy ciężarówka wpadła do niedużej wioski, gdzie wprawne oko od razu odnalazłoby dowództwo niewielkiej jednostki lotniczej. Kilka przewodów telefonicznych ciągnęło się po zakurzonych gałęziach czeremchy, po wątłych jabłonkach sterczących w ogródkach, obwijało szare słupy żurawi studziennych i żerdzie opłotków. Obok chat, w szopach słomą krytych, gdzie stoją zazwyczaj wozy chłopskie, gdzie leżą pługi i brony, widać było pogięte „emki" i „willisy". Tu i ówdzie, za mętną szybą malutkiego okienka, mignęła postać wojskowego w czapce z błękitnym otokiem, trzaskały maszyny do pisania, w jednej zaś chacie, gdzie się skupiała pajęczyna przewodów, słychać było miarowe postukiwania aparatu telegraficznego. Wioska ta, leżąca z dala od gościńców i dróg pol- nych, zachowała się w posępnej, zachwaszczonej pustyni niby matecznik, który miał pokazać, jak się w tych stronach żyło przyjemnie i dostatnio przed najściem hitlerowców. Nawet niewielki staw, zarośnięty żółtawą rzęsą, pełen był wody. Chłodną taflą błyszczał w cieniu starych wierzb płaczących; para śnieżnobiałych, czer-wonodziobych gęsi, skubiąc pióra i zanurzając się, pływała po nim torując sobie drogę w gąszczu rzęsy. Rannego złożono w chacie, na której wisiała chorągiew z czerwonym krzyżem. Po czym ciężarówka przemknęła przez wieś i zatrzymała się przed schludnym budynkiem szkoły wiejskiej. Mnóstwo przewodów zbiegało się tu w rozbitym okienku. W sieni stał żołnierz z automatem na szyi: można się było domyślić, że tu mieści się sztab. -— Do dowódcy pułku — zwrócił się starszy lejtnant do dyżurnego, który przy otwartym oknie rozwiązywał krzyżówkę w tygodniku „Czerwonoąrmista". Młodzieniec postępujący za nim zauważył, że wchodząc do sztabu lejtnant odruchowo obciągnął bluzę, poprawił na niej pas, zapiął guziki kołnierza. Zrobił więc to samo. Starał się teraz we wszystkim naśladować swego małomównego towarzysza, który mu się podobał coraz bardziej. — Pułkownik zajęty — odpowiedział dyżurny. — Zameldujcie, że pilna poczta z oddziału kadr sztabu armii. — Zaczekajcie chwilę. Załoga wywiadu lotniczego składa mu meldunek. Mówił, żeby nie przeszkadzać. Posiedźcie trochę w ogródku przed domem. Dyżurny zagłębił się w rozwiązywaniu krzyżówki. Przybysze wyszli do ogródka i usiedli na zmurszałej ławeczce przy klombie starannie obramowanym cegłą, ale teraz zaniedbanym i zarosłym trawą. Zapewne przed wojną w takie o o ciche wieczory letnie siadywała tu, 328 329 odpoczywając po pracowitym dniu, stara nauczycielka. Z otwartych na rozcież okien dolatywały wyraźnie dwa głosy. Jeden — zachrypły — meldował w podnieceniu: — Na tym i na tamtym szlaku na Wielkie Gorocho-wo i cmentarzysko Krestowozdwiżeńskie ruch wzmożony, zwarte kolumny ciężarówek, jak widać — wszystko w jedną stronę na front. Tu, przy samym cmentarzysku, w parowie ciężarówki albo czołgi... Sądzę, że większa koncentracja... — Dlaczego tak sądzisz? — przerwał tenor. — Bardzo silny ogień zaporowy. Ledwieśmy się wyrwali. A wczoraj nic tam nie było, dymiły się tylko jakieś kuchnie polowe. Przelatywałem wprost nad nimi, ostrzelałem na postrach. Dziś — ani porównania! Taki ogień... Niezawodnie ciągną na front. — A w kwadracie „zet"? — Także ruch, ale mniejszy. Tu pod laskiem, duża kolumna czołgów w marszu. Chyba z setka. Rozciągnęły się może na pięć kilometrów, szły sobie w dzień, wcale się nie maskując. Możliwe, że to ruch pozorny... O — tutaj, tu i tam jeszcze izasieki artyleryjskie, wprost przy czołówkach. I składy amunicji. Zamaskowane w sagach drew. Wczoraj tego nie było... Duże składy. — To wszystko? — Tak jest, towarzyszu pułkowniku. Czy mam pisać raport? — Co to może być za raport? Natychmiast do armii. Raport! Czy wiecie, co to oznacza? Hej tam, dyżurny! Mego „willisa": odwieźć kapitana do sztabu armii. Gabinet dowódcy pułku mieścił się w obszernej izbie szkolnej o belkowanych nagich ścianach. Stał tu tylko jeden stół, na którym leżały słuchawki telefonów, wielki mapnik lotniczy z mapą i czerwony ołówek. Pułkownik, człowiek nieduży, żwawy i zażywny, biegał po izbie wzdłuż ścian z rękami założonymi w tył. Zaprząt- 330 nięty swymi myślami, przebiegł parę razy obok sprężonych na baczność lotników, wreszcie przystanął gwałtownie i podniósł pytająco swą suchą i mocną twarz. — Starszy lejtnant Aleksiej Mieriesjew — zameldował się czarniawy oficer, prężąc się i trzaskając obcasami — zgłasza się do dyspozycji. — Sierżant Aleksiej Pietrow — zameldował młodzieniec, usiłując wyprężyć się jeszcze bardziej i głośniej jeszcze trzaskając obcasami swych żołnierskich juchtowych butów. — Pułkownik Iwanów, dowódca pułku — mruknął dowódca. — Poczta? Mieriesjew sprawnym ruchem wyszarpnął z mapni-ka pakiet i podał pułkownikowi, który przebiegł dokument i bystrym spojrzeniem obrzucił przybyłych. — Akurat w porę. Dlaczego tylko tak mało was przysłali? — Po czym jakby sobie coś przypomniał i po twarzy jego przemknęło zdziwienie. — Za pozwoleniem... to wy jesteście Mieriesjew. Telefonował mi 0 was szef sztabu armii. Uprzedził, że wy... — To nie ma żadnego znaczenia, towarzyszu pułkowniku — przerwał niezbyt uprzejmie Aleksiej. — Czy mogę przystąpić do pełnienia służby? Pułkownik spojrzał z ciekawością na Mieriesjewa 1 z uśmiechem uznania skinął głową: — Słusznie. Dyżurny! Odprowadź ich do szefa sztabu, zarządzić w moim imieniu, żeby im dali jeść i nocleg. Powiedzcie, że przydzielam ich do eskadry lotniczej gwardii kapitana Czesłowa. Odmaszerować! Na Pietrowie dowódca pułku zrobił wrażenie trochę raptusa. Aleksiej natomiast poczuł do niego sympatię. Miał słabość do takich prędkich ludzi, którzy od razu, z miejsca wszystko ogarniają, umieją myśleć jasno i decydować stanowczo. Meldunek zwiadowcy lotniczego, który przypadkiem usłyszeli czekając w ogródku, 331 \ nie wychodził mu z głowy. Mieriesjew począł zastanawiać się nad różnymi oznakami zrozumiałymi dla wojskowego: oto drogi, którymi się tu przedostawali z armii, były zapchane — trzeba się było przesiadać z samochodu na samochód, by się posuwać naprzód; nocami wartownicy na drogach surowo pilnowali nocnego maskowania, grożąc, że będą strzelali do opon; w brzozowych ^zagajnikach, z dala od szlaków frontowych, aż ciasno było od stłoczonych tam czołgów, ciężarówek i artylerii; nawet na opustoszałej drodze polnej atakowali ich dzisiaj myśliwcy niemieccy..