Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Teatr - nawet w takich skromnych warunkach - roztaczał swój niepojęty czar. I choć książę miał własną lożę w każdym z liczących się londyńskich teatrów, od lat nie czekał z takim napięciem na początek przedstawienia. Oby tylko aktorzy okazali się w miarę znośni! Metaliczny odgłos teatralnego grzmotu rozbrzmiał echem w całej stodole, wywołując piski bardziej nerwowych kobiet. Potem, w świetle imponują-cych sztucznych błyskawic, które rozświetlały mroczne kąty, zza lewej kulisy wyszli, zataczając się jak podczas sztormu, kapitan i bosman. Gromkimi głosami przeklinali burzę, wyrażając obawę, że statek pójdzie na dno. Do załogi okrętu wkrótce przyłączyli się pasażerowie, lamentując nad swym losem w obliczu nieuchronnej - jak sądzili - zagłady. Gdy znikli ze sceny, nastąpiła chwila ciszy, po czym zza prawej kulisy, zasłoniętej przemyślnie udrapowaną kotarą, wyłonił się czarnoksiężnik Prospera i jego śliczna, młodziutka córka Miranda. Oboje byli ciemnowłosi, niebieskoocy i mieli podobne rysy. Bez wątpienia łączyło ich bliskie pokrewieństwo! Stephen zerk-nął na afisz: Thomas i Jessica Fitzgerald. 27 Aktor grający rolę Prospera okazał się tak wielką indywidualnością, że dopiero po dłuższej chwili Stephen zwrócił baczniejszą uwagę na Mirandę. Spojrzał raz, potem drugi... Prawdziwa piękność! Publiczność powitała ją oklaskami, a co gorętsi wielbiciele gwizdami wyrażali najwyższe uznanie. Miranda rzuciła im figlarny uśmiech i nie odzywała się, póki nie zapadła kompletna cisza. Upewniwszy się, że skupia na sobie uwagę całej widowni, przemówiła czystym, dźwięcznym jak kryształ głosem, który słychać było wyraźnie w całej stodole. Znów zabrał głos Prospero. Okazało się, że jest w rzeczywistości księciem Mediolanu, a Miranda księżniczką. Stephen, który dotąd opierał się od niechcenia o ścianę, wyprostował się, wyraźnie zaintrygowany. Fitzgerald i jego córka byli wspaniałymi aktorami! Ich styl gry, pełen swobody i naturalności, doskonale harmonizował z prostotą i intymnością pomieszczenia przekształconego na ten jeden wieczór w salę teatralną. Stephen przysiągłby, że nigdy jeszcze nie widział tej sceny zagranej z równym mistrzostwem! Jako następny pojawił się na scenie duch Ariel, witany kolejnymi brawami i gwizdami widzów. Rolę tę grała aktorka w wieku dojrzałym, o posągowych kształtach - Maria Fitzgerald. Ani chybi żona Prospera i mamusia Mirandy w życiu prywatnym. Ona również doskonale wiedziała, jak grać, i wykorzystała swój aksamitny głos, by przydać wiarygodności roli zwiewnego ducha, który służy wiernie czarnoksiężnikowi, łecz marzy o swobodzie. Stephen skrzyżował ramiona na piersi i oparł się znów o ścianę. Całkowicie poddał się urzekającej iluzji. Natura wspomagała spektakl efektami akustycznymi towarzyszącymi prawdziwej burzy; huk piorunów i bębnienie deszczu dodawały mocy wypowiadanym przez aktorów kwestiom. Widzom stłoczonym w mrocznym wnętrzu stodoły nietrudno było uwierzyć, że prze-nieśli się na odległą wyspę, pełną mgieł i czarów. Choć pozostali członkowie obsady nie dorównywali talentem trójce Fitz-geraldów, wszyscy grali całkiem nieźle. Wiele śmiechu wywołało pojawienie się potwora Kalibana w kosmatym, przypominającym małpę przebraniu; nie sposób było ocenić, w jakim wieku jest grający tę rolę aktor ani jak naprawdę wygląda. Potwór beztrosko hasał po scenie ku wielkiej uciesze widzów. Przystojny młody człowiek, który grał rolę Ferdynanda zakochanego w Mirandzie, nie był zbyt dobrym aktorem, ale jego uroda wywoływała westchnienia zachwytu u żeńskiej części widowni. Akcja Burzy nie jest najmocniejszą stroną tej szekspirowskiej komedii. Stephen jednak miał szczególną słabość do tej sztuki; fascynowała go zwłaszcza scena pojednania. Prospero wybaczył wielkodusznie swojemu bratu, który przed dwunastoma laty próbował go zgładzić. Na świecie zbyt rzadko ktoś 28 komuś wybacza. Stephen zadał sobie wiele trudu, by pojednać się z własnym bratem