Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Przed wyruszeniem w drogę będziemy musieli podnieść cię- żar kilkuset ton - bo tyle waży ładunek plus platforma, na której się znajduje - na wysokość dziewięćdziesięciu centymetrów. Uży- wamy do tego hydraulicznych urządzeń, które wymagają ogro- mnych ilości dostarczanej przez turbinę energii. W czasie jazdy potrzebujemy jej też dla działających na tej samej zasadzie hamul- ców. Bez turbiny jesteśmy unieruchomieni. - A więc musicie... Hammond przewidział następne żądanie siostry Urszuli. - Nie możemy pozbyć się ładunku. Potrzebowaliśmy dwóch dość potężnych dźwigów, żeby umieścić go na platformie i teraz też by się bez nich nie obyło. Niektóre ciężarówki mogą przechylać się na bok, ale nie nasza, nie możemy więc zrzucić ładunku. Zresztą próbując tak postąpić zniszczylibyśmy prawdopodobnie całe urządzenie. Była to patowa sytuacja. Kemp dyskretnie odetchnął. Pełne zawodu milczenie przerwał Wingstead. - Nie ma co rozpaczać. Dopóki jesteśmy na miejscu, możemy przechowywać w lodówce lekarstwa i spore zapasy żywności, jeśli uznacie państwo, że to niezbędne. Będziemy też chyba mogli spro- wadzić tu platformę, żeby włączyć oświetlenie i urządzenia do sterylizacji. Siostra Urszula wydawała się zupełnie przybita. - Nic nie szkodzi, siostro - powiedział cicho Katabisirua. - To był dobry pomysł, ale wymyślimy co innego. - Oni stąd odjadą. Co wtedy zrobimy? - Na razie nigdzie się nie ruszamy - oznajmił Wingstead. - Mu- simy najpierw zorientować się nieco dokładniej w sytuacji i opraco- wać sensowny plan działania. Zajmijmy się wszystkim po kolei, dobrze? Myślę, że powinniśmy wrócić teraz do obozu. Zechce siostra spakować lekarstwa, które należałoby włożyć do lodówki? Zabierzemy je ze sobą. Gdyby jakiś lek okazał się tymczasem po- trzebny, możemy poprosić kapitana, żeby dał pani do dyspozycji motocyklistę. Co mamy zrobić z naszym rannym pilotem? - Pojadę z panami - odparł doktor. - Myślę, że powinienem go zbadać. Będą musieli przez chwilę się tu beze mnie obejść. - Zamie- niwszy parę słów z siostrą Urszulą, która poszła zaraz dopilnować pakowania lekarstw i innych rzeczy, mających trafić do lodówki, doktor Kat wziął swą nieodłączną czarną torbę i oznajmił, że jest gotowy. Naszego Land Rovera pilnował strażnik, a w pobliżu stał zapar- kowany samochód sztabowy Sadiqa. Kapitan rozmawiał z grupą Nyalańczyków - prawdopodobnie byli to starcy z Kodowy - zosta- wił ich jednak, aby do nas dołączyć. - Dzień dobry, sir. Czuje się pan już lepiej? - Pytanie to skiero- wane było do Wingsteada, który ochoczo przytaknął. - Chciałbym znać pańskie plany, sir. Jest tu wiele do zrobienia, ale czy zamierzacie panowie jechać dalej? - zapytał Sadiq. - Nie od razu - odparł Wingstead. Zauważyłem, jak szybko przejął inicjatywę i z jaką łatwością Kemp mu na to pozwolił. Kemp zadowalał się pozostawaniem w cieniu swego wspólnika, z wyjąt- kiem - być może - sytuacji, gdy chodziło o kierowanie samą plat- formą. Wcale tego nie żałowałem. Geoff Wingstead umiał podejmo- wać decyzje i dostrzegać alternatywne rozwiązania w zmieniają- cych się okolicznościach. Był podobny do mnie. - Chętnie omówiłbym z panem nasze plany, kapitanie - konty- nuował Wingstead - ale przedtem musimy załatwić parę spraw. Spróbujemy pomóc doktorowi, najpierw jednak wrócimy do obozu. Zechce pan tam do mnie wpaść za jakieś dwie godziny? W tym momencie sierżant przywołał Sadiqa do wozu sztabowe- go, podając mu słuchawki. Sadiq słuchał uważnie, po czym pokręcił gałkami i z głośnika popłynął cichy, zagłuszony trzaskami głos. Skupiliśmy się wokół samochodu. - Radio Nyala - oznajmił Sadiq. Były to niewątpliwie wiadomości - najpierw w języku nyalań- skim, a potem po angielsku. Odczytywane starannie, bezbarwnym głosem słowa poddano najwyraźniej ostrej rządowej cenzurze. Po- dobno "wywrotowe elementy" w siłach lądowych i powietrznych wywołały zamieszki w koszarach, ale zdecydowana postawa rządu zapobiegła rebelii. Przywódcy buntu staną wkrótce przed sądem wojskowym. Cywilna ludność nie musi się niczego obawiać. Nie wymieniono żadnych nazwisk ani miejscowości. Nie wspomniano o Kodowie, ani nie podano jakichkolwiek innych informacji. Głos zniknął na tle lokalnej muzyki. Uśmiechnąłem się z przekąsem, słuchając tych bredni. W przy- szłym tygodniu, jeżeli rząd przetrwa, "wywrotowe elementy" zo- staną określone bez ogródek mianem zdrajców. W wiadomościach nie będzie żadnej wzmianki o wojnie i faktyczny przebieg wypad- ków zostanie omówiony tylko w największym skrócie. Oczywiście, wszystko zależało od tego, czy stacja radiowa pozostanie w rękach rządu. Gdyby przejęli ją rebelianci, poznalibyśmy zupełnie inną wersję "prawdy". Nikt z nas nie komentował usłyszanych słów. Wszyscy wyczu- wali w nich fałsz