Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Nie? - Dobrze wiesz, ¿e nie. Czasami chcia³abym... - Urwa³a i ciê¿ko westchnê³a. - Ju¿ nie wiem, czego bym chcia³a. - Jak my wszyscy, ¿eby wojna siê skoñczy³a. - Ona siê nigdy nie skoñczy. Bo pozostanie nienawiœæ. Jestem ju¿ ni¹ zmêczona, Adamie. Kiedy poczu³a, ¿e j¹ obejmuje, wtuli³a siê w jego ramiona, desperacko pragn¹c czu³oœci i ciep³a. Jego rêce i usta mog³y jej to ofiarowaæ. Chcia³a byæ kochana, pocieszana i otaczana opiek¹. Pragnê³a, by sca³o-wa³ wszystkie jej troski i wype³ni³ drêcz¹c¹ pustkê. Ch³onê³a chciwie jego pieszczoty, nie mog¹c siê nimi nasyciæ. Wsunê³a mu palce we w³osy, pog³êbiaj¹c poca³unek. Nagle ³zy stanê³y jej w oczach, bo zrozumia³a, ¿e nic nie mo¿e daæ mu w zamian. Wszystko bowiem odda³a Lijemu. Walcz¹c ze ³zami i bólem, przerwa³a poca³unek i opar³a mu d³onie na piersi, nie podnosz¹c jednak g³owy. - Przepraszam, Adamie, ale jeszcze nie jestem gotowa. - Nie jesteœ gotowa? - powtórzy³ ochryple, nie pozwalaj¹c siê jej odsun¹æ. - Mam w to uwierzyæ po tym, jak mnie ca³owa³aœ? Unios³a wolno g³owê i spojrza³a mu w oczy. - To prawda. Nie chcia³am, ¿eby tak by³o, ale nic na to nie poradzê. Cieñ bólu przemkn¹³ mu przez twarz, lecz szybko go st³umi³. 226 - W takim razie zaczekam, tak jak dot¹d czeka³em. Opuœci³ rêce. - Myœlê, ¿e przyda nam siê krótki spacer przed powrotem na salê. - Te¿ tak myœlê. W tej chwili nie by³a w stanie stawiæ czo³a t³umowi goœci. Susannah wymknê³a siê z sali niezauwa¿ona. Gdyby musia³a d³u¿ej siê uœmiechaæ i prowadziæ uprzejm¹ konwersacjê, zaczê³aby krzyczeæ. Nie powinna tak reagowaæ. To by³ przecie¿ bal. Taniec i luŸna rozmowa stanowi³y jego czêœæ. Zatrzyma³a siê w cieniu przy drzwiach i rozejrza³a na boki. Z lewej strony dostrzeg³a parê, spaceruj¹c¹ po zalanym ksiê¿ycowym œwiat³em trawniku. Rozpozna³a w niej Dianê i Adama Clarka. Natychmiast skrêci³a wiêc w prawo, staraj¹c siê kryæ w cieniu budynku. Nie mia³a ochoty t³umaczyæ, dlaczego chce byæ sama. Kiedy zniknê³a za rogiem szko³y, zwolni³a i posz³a d³ugim kru¿gankiem. Suknia z tafty w miedzianym kolorze szeleœci³a cicho przy ka¿dym ruchu. Z holu dobiega³y st³umione dŸwiêki serenady, które jednak nie przynios³y jej ukojenia. Cofnê³a siê myœlami do szkolnych czasów. Zawsze myœla³a, ¿e wróci tu jako nauczycielka. Teraz szko³a by³a zamkniêta, tak jak pozosta³e, z powodu wojny. Nie chcia³a myœleæ o wojnie. Zamiast tego przypomnia³a sobie, kiedy ostatni raz s³ysza³a wojskow¹ orkiestrê z fortu. By³o to tu, w szkole, lecz muzycy siedzieli wówczas na trawniku z ty³u budynku, przy tych wysokich drzewach. Wiedziona impulsem, zesz³a po stopniach na trawnik. Powiew wiatru musn¹³ jej nagie ramiona. Przez chwilê zastanawia³a siê, czy nie wróciæ po szal, lecz wówczas wszyscy zobaczyliby, ¿e wychodzi, i ten m³ody porucznik zaproponowa³by jej spacer przy ksiê¿ycu. Powinno jej to pochlebiaæ, tymczasem pragnê³a, ¿eby zostawi³ j¹ w spokoju i przesta³ prawiæ komplementy na temat perfum. Przypomnia³ jej tym Ransa Lassitera. W³aœciwie powinna o nim zapomnieæ. Od szeœæ miesiêcy nie dawa³ znaku ¿ycia. Nie by³a pewna, czego siê spodziewa³a, ale na pewno nie milczenia. Mo¿e nie powinna braæ powa¿nie tego, co wówczas powiedzia³. Mo¿e by³a to tylko czcza gadanina, fortel, by skraœæ jej poca³unek. Mo¿e po prostu siê oszukiwa³a. Us³ysza³a gwizdanie i obejrza³a siê, ¿a³uj¹c, ¿e stoi na otwartej przestrzeni, gdzie ka¿dy mo¿e j¹ zobaczyæ. Nagle rozpozna³a melodiê. Och, Susannah. Serce jej zabi³o. Rans. To na pewno on. 227 Rozejrza³a siê na boki, czy nikt jej nie widzi, chwyci³a w d³onie sukniê i pobieg³a ku ciemnej œcianie drzew. Tajemnicza postaæ w kapeluszu wysz³a jej na spotkanie. Rans. Uœmiechn¹³ siê, a œwiat³o ksiê¿yca przyda³o jego szarym oczom srebrnego blasku. - Zdaje siê, ¿e to mój taniec, panno Gordon. Zanim dosz³o do niej, ¿e orkiestra gra walca, ju¿ obj¹³ j¹ ramieniem i wykona³ kilka pas. - Co ty tu robisz? Wci¹¿ mia³a wra¿enie, ¿e to sen. Za chwilê otworzy oczy i Rans zniknie. Lecz ramiê obejmuj¹ce j¹ w talii i mocny uœcisk d³oni nie by³y przecie¿ iluzj¹. - Dowiedzia³em siê, ¿e Jankesi urz¹dzaj¹ dziœ bal. Po drodze wst¹pi³em do ciebie do domu i wasza pokojówka Phoebe powiedzia³a, ¿e jesteœcie tutaj. Nie mog³em pozwoliæ, by ci jankescy oficerowie zabrali mi wszystkie tañce. Susannah nagle zda³a sobie sprawê, ¿e przecie¿ wszêdzie a¿ roi siê od niebieskich mundurów. - Rans, a co bêdzie, jeœli któryœ z nich ciê zobaczy? Czy wiesz, ¿e s¹ tu prawie wszyscy oficerowie z fortu? - Jako lojalna Jankeska powinnaœ podnieœæ alarm. - Mówiê powa¿nie. To szaleñstwo tu przychodziæ. - To samo powiedzieli moi ludzie. - Powinieneœ ich pos³uchaæ. Tu nie jest bezpiecznie. - Ale jestem i ju¿ - rzuci³ z lekkim zniecierpliwieniem. - Powiedz chocia¿, ¿e siê cieszysz. - Cieszê siê, Rans, ale... Ze zduszonym jêkiem przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i przywar³ do jej warg w namiêtnym poca³unku, uniemo¿liwiaj¹c dokoñczenie zdania. Zala³a j¹ fala po¿¹dania. Jego wargi, zach³anne i zaborcze, rozpala³y w niej krew. Odpowiedzia³a z równ¹ niecierpliwoœci¹ i desperacj¹. W koñcu oderwa³ siê od jej ust i oddychaj¹c chrapliwie, zacz¹³ ca³owaæ policzek, przesuwaj¹c siê ku zag³êbieniu za uchem. - Bo¿e, jak za tob¹ têskni³em. - I ja za tob¹-wyszepta³a dr¿¹co. - Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brak. Gor¹cymi wargami pieœci³ jej oczy, policzki, szyjê i ramiona. Dr¿¹c z rozkoszy, nie by³a w stanie skupiæ siê na tym, co on mówi. Jego usta budzi³y do ¿ycia ka¿d¹ najmniejsz¹ cz¹stkê jej cia³a. 228 - Chcia³em napisaæ list, lecz nie wiedzia³em, jak ci go dostarczyæ. -Dotkn¹³ wargami jej ust. - Kiedy ta wojna siê skoñczy... - Jêkn¹³. -Niech to diabli, nie mogê ci niczego obiecywaæ. Przecie¿ nie wiem nawet, czy wyjdê z niej ¿ywy, ale jeœli wyjdê... - Wiem. - Wsunê³a mu palce we w³osy i przyci¹gnê³a jego g³owê ku sobie. Nie chcia³a mówiæ o œmierci i umieraniu, kiedy czu³a siê taka pe³na ¿ycia. Od strony drzew dobieg³ ¿a³obny krzyk lelka kozodoja. Po chwili wo³anie siê powtórzy³o, tym razem g³oœniej. Rans niechêtnie oderwa³ siê od Susannah. - Czas na mnie. - Nadal jednak trzyma³ j¹ w ramionach, ch³on¹c g³odnym wzrokiem jej twarz, szyjê i nagie ramiona. - Zobaczymy siê znowu... kiedy bêdê móg³. - Wiem. - Dr¿a³a na ca³ym ciele. - Panie kapitanie - rozleg³ siê natarczywy szept. - Ju¿ idê. Przesun¹³ d³oñmi wzd³u¿ linii jej ramion i dekoltu. - Do diab³a, panie kapitanie - nagli³ g³os. - Rans, proszê ciê, idŸ ju¿ - powiedzia³a b³agalnie. Obj¹³ d³oñmi jej szyjê i poca³owa³ mocno i szybko. - Nie p³acz za mn¹- tchn¹³ œpiewnie jej w usta i znikn¹³ w ciemnoœciach. Przez chwilê ws³uchiwa³a siê w cichy szelest, lecz nie wiedzia³a, czy to kroki Ransa, czy wiatr szumi w liœciach. Wyg³adzi³a sukniê, próbuj¹c st³umiæ uczucie dziwnej pustki. S³ysz¹c têtent kopyt, odwróci³a siê ku budynkowi szko³y. Nadjecha³ w³aœnie oddzia³ kawalerii. Modli³a siê w duchu, ¿eby Rans i jego ludzie uniknêli wpadki i zadr¿a³a na myœl o ryzyku, na jakie siê nara¿a³, przyje¿d¿aj¹c tu. Kocha³ j¹. Nie powiedzia³ tego, lecz i tak wiedzia³a