Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nic od tej pory nie będzie już takie samo. — Nie zapomnij dziś wieczorem zadzwonić do mnie, jak tylko dojedziesz na miejsce, dobrze, kochanie? — Nie zapomnę, mamo. Ale później nic nie mogę ci obiecać. — Tana uśmiechnęła się. — Jeśli to, co mówią, jest prawdą, przez pierwsze sześć miesięcy nie będę miała czasu, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Ostrzegła ją od razu, że nie przyjedzie do domu na Święta Bożego Narodzenia. Sama podróż byłaby zbyt kosztowna, Jean musiała się z tym pogodzić. Miała nadzieję, że może Artur kupi jej bilet, ale wtedy nie miałaby szans na spędzenie świąt z nim. Życie czasami nie jest łatwe. Dla niektórych nigdy nie jest. Wypiły filiżankę herbaty i obserwowały odlatujące samoloty. Tana czekała, kiedy zapowiedzą odlot jej samolotu. Zauważyła, że matka ciągle się jej przygląda. Upływały właśnie dwadzieścia dwa lata opieki nad nią i dla nich obu był to trudny moment. Nagle Jean wzięła jej dłoń i popatrzyła jej prosto w oczy. — Czy naprawdę tego właśnie chcesz, Tan? Tana odpowiedziała cicho. — Tak, mamo, chcę tego. — Jesteś pewna? Tana uśmiechnęła się. — Jestem. Wiem, że dla ciebie to brzmi dziwnie, ale tego właśnie chcę. Niczego w życiu nie byłam tak pewna, bez względu na to, jak ciężko będę musiała na to zapracować. Jean skrzywiła się i wolno pokręciła głową z dezaprobatą, zanim znowu popatrzyła na Tanę. To była dziwna chwila na takie rozmowy, kilka minut przed odlotem, w dziwnym miejscu, z tysiącem ludzi wokół, ale były właśnie tutaj i Jean musiała zrzucić ten ciężar z serca, patrząc córce prosto w oczy. — To kariera bardziej odpowiednia dla mężczyzny. Nigdy nie przypuszczałam... — Wiem. — Tana wyglądała na zasmuconą. — Chciałaś, żebym była taka jak Ann. Mieszkała w Greenwich, koło tatusia i właśnie urodziła pierwsze dziecko. Jej mąż został już pełnym partnerem w firmie Sherman i Sterling. Jeździł porsche, a ona mercedesem. To było marzeniem każdej matki. — Ja taka po prostu nie jestem. I nigdy nie byłam, mamo. — Ale dlaczego nie? — Nie mogła zrozumieć. Może postąpiła niewłaściwie w którymś momencie. Może to była jej wina. Ale Tana kręciła głową przecząco. — Może trzeba mi czegoś więcej. Może w tym przypadku to ja odniosę sukces, a nie mój mąż. Nie wiem, ale wydaje mi się, że inaczej nie mogłabym być szczęśliwa. — Myślę, że Harry Winslow jest w tobie zakochany, Tan. Jej głos był łagodny, ale Tana nie chciała słyszeć jej słów. — Mylisz się, mamo. Znowu wróciły do punktu wyjścia. — Lubimy się bardzo, jak przyjaciele, ale on mnie nie kocha, a ja nie kocham jego. To nie było to, czego chciała. Potrzebowała go jak brata, przyjaciela. Jean pokiwała głową i nie powiedziała nic. Ogłosili, że samolot Tany jest gotowy do odlotu. Matka próbowała do ostatniej chwili zmienić decyzję Tany, ale nie dawała jej nic w zamian, żadnej interesującej propozycji na przyszłość, żadnego wzoru godnego naśladowania. Poza tym i tak nic by to nie zmieniło. Tana spojrzała głęboko w oczy matki, a potem przytuliła się do niej mocno i szepnęła do ucha. — Mamo, ja naprawdę właśnie tego chcę. Jestem pewna. Przysięgam. Gdy żegnały się, obie miały wrażenie jakby Tana wyjeżdżała gdzieś do Afryki. Jakby wybierała się w inny świat, inne życie. I w pewnym sensie to była prawda. Matka była tak pogrążona w rozpaczy, że Tanie ten widok łamał serce. Po policzkach Jean toczyły się łzy. Machała do niej, wchodząc po schodkach na pokład samolotu. — Zadzwonię do ciebie dziś wieczorem! — zawołała na pożegnanie. — Ale to już nigdy nie będzie to samo. — Jean szepnęła do siebie, patrząc, jak drzwi zamykają się, schodki odjeżdżają, a gigantyczny ptak rozpędza się na pasie startowym i wreszcie unosi się w górę. Stała tak i patrzyła, aż wreszcie samolot był już tylko maleńką kropką na niebie. Czuła się teraz bardzo, bardzo maleńka. Wyszła na zewnątrz, złapała taksówkę i wróciła do biura, gdzie potrzebował jej Artur Durning. Przynajmniej jeszcze w ogóle ktoś jej potrzebował. Nie miała ochoty wracać dziś wieczorem do domu. I tak już pozostało przez wszystkie kolejne lata. Rozdział ósmy Samolot wylądował na lotnisku w Oakland. Kiedy Tana wysiadła, miasteczko wydało jej się małe i sympatyczne. Mniejsze niż Boston czy Nowy Jork, ale znacznie większe od Yolan, które w ogóle nie miało lotniska. Wzięła taksówkę do kampusu Berkeley, wprowadziła się do pokoju, który jej wynajęto w ramach stypendium, rozpakowała torby i postanowiła się trochę rozejrzeć. Wszystko wyglądało tu inaczej, jakoś dziwnie i obco. Był piękny, ciepły i słoneczny dzień, ludzie wyglądali na wypoczętych, począwszy od tych w dżinsach do tych w powłóczystych sukniach. Spotkała parę wschodnich kaftanów, mnóstwo szortów i podkoszulek, sandałów, adidasów, mokasynów i gołych stóp. Było tu zupełnie inaczej niż na uniwersytecie w Bostonie. Nie widziało się tu żydowskich księżniczek z Nowego Jorku w drogich wełnach i kaszmirach od Bergdorfa. Tutaj wszyscy wyznawali zasadę „chodź, w czym chcesz" i to było fantastyczne i podniecające. Rozglądając się wokół czuła radość, która trwała nawet wtedy, kiedy rozpoczęły się zajęcia na uczelni i gdy po całym dniu wykładów biegła do domu, by uczyć się dalej po południu i przez całą noc. Jedynym miejscem, które odwiedzała, była biblioteka. Jadała zwykle w swoim pokoju albo gdzieś po drodze. Już w pierwszym miesiącu straciła na wadze sześć funtów, które wcale nie były zbędne. Jedyną zaletą tego wszystkiego był fakt, że nie miała czasu tęsknić za Harrym, a bardzo się tego obawiała. Przez ostatnie trzy lata byli niemalże nierozłączni, mimo że chodzili do różnych szkół, a teraz nagle nie było go przy niej. Dzwonił do niej w wolnych chwilach. Piątego października była w swoim pokoju, kiedy ktoś zapukał do drzwi, by powiedzieć jej, że jest do niej telefon. Pomyślała, że to pewnie matka, i nie miała ochoty schodzić na dół. Następnego dnia miała napisać test na temat prawa kontraktowego, a poza tym musiała napisać jeszcze pracę z innego przedmiotu. — Sprawdź, proszę, kto to jest i czy mogę zadzwonić później. — Dobra, zaczekaj chwilę. — Za parę minut wróciła. — To telefon z Nowego Jorku. Znowu matka. — Powiedz, że zadzwonię później. — On mówi, że nie możesz. — On? Harry? Tana uśmiechnęła się. Dla niego przerwie nawet naukę. — Za chwilę będę na dole. — Sięgnęła po pogniecione dżinsy, które wisiały na krześle, i wciągała je na siebie, biegnąc do telefonu. — Halo? — Co ty, do diabła, wyrabiasz? Robisz to z jakimś facetem na czternastym piętrze? Wiszę tu już od godziny, Tan. — Był niezadowolony i chyba trochę wstawiony