Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Za wodę ognistą i broń dostaniemy wszystko. To prawda, że nie wyszło z tymi paroma Czarnostopymi. No, ale co się stało? Stracili uszy i to wszystko. Znajdą się inni. Mówię ci, gdy wrócimy do kraju pana Carletona38, będziemy bogaci. Może nawet sami założymy jakąś spółkę. Za dziewczyny i 37 Sháuguhnaushug (czyt. Sza-ga-na-szag) – Anglicy 38 Guy Carleton – angielski gubernator Kanady w latach 1786–1796 futra dostaniemy więcej, niż byś zarobił w kompanii przez piętnaście Zim – jak mówią dzicy. Żryj więc swoje mięso. Jest lepsze niż fasola z robakami i nie narzekaj, a moskity – tu wybuchnął śmiechem – nie są bardziej jadowite w tej okolicy niż w innej. O drogę nie martw się. Jutro przed wieczorem powinniśmy odnaleźć wioskę Wahboosoog39, jeśli oczywiście ci bez uszu nie nakłamali. Może tych uda się namówić na jakiś mały wypadzik po dziewczyny, a może coś im sprzedamy za skóry? Pozostała trójka, chociaż słyszała niewątpliwie co mówił szef, pozornie na jego słowa nie zwracała uwagi. Zabrali się do kolacji – dłuższą chwilę panowała cisza. W końcu jednak Alf, widać nie do końca przekonany słowami szefa, spojrzał na niego spod zmrużonych powiek i powiedział z pewnym powątpiewaniem: – No, dobrze! Nawet jeśli uda nam się zdobyć dziewczyny, to nie będziesz ich przecież wlókł do Montrealu. Każda banda Indian nam je odbije, a z nami zrobi porządek. Czarnobrody znów się roześmiał. – Nie martw się. Nikt nam dziewczyn nie odbierze. Za parę dni będzie nas więcej i nie będziemy musieli wyręczać się dzikimi. Sami zdobędziemy to, co nam trzeba i dowieziemy tam, gdzie należy. Tutejsi Ojebwag nie są zbyt waleczni, a wśród innych, bardziej na południu, mam trochę przyjaciół. Mówiłeś, że ognisko jest za duże i z dala widać dym. Miałeś rację. Właśnie o to chodziło. Na pewno ze dwa tuziny dzikich zobaczyło już ten dym. Wiedzą, że tylko biali są tak nieostrożni, ale wiedzą też, że tutaj mogą być tylko biali kupcy. Rozpalając duży ogień zabezpieczyłem się przed niespodziankami. Zwiadowcy go wypatrzą. Doniosą do pierwszej wioski i możemy być pewni dobrego przyjęcia. Radzę nażreć się i iść spać; nic nam nie grozi. Mohawk raz jeszcze przyjrzał się białym i dotknął ramienia Sasay’gi. Wycofywali się ostrożnie. Dotarłszy do swego kanu wzięli je lekko na barki i zagłębili się w las. Prowadził znów brat Shoamin. Gdy po dłuższym marszu wychynęli na niewielką łączkę, znajdowali się daleko w górze rzeki, w odległości wielu strzał od obozowiska białych. – Czy Sasay’ga trafi do wioski Wahboosoog? – Tak, jeśli popłyniemy całą noc, będziemy tam o świcie i uprzedzimy wodza o tym, kim są faktycznie kupcy. Blade twarze przybędą tam wieczorem. Sasay’ga zna wodza i kilku mężczyzn. Trzeba ich ostrzec. – Mój brat ma rację – potwierdził Mohawk – płyńmy. Przed północą pojawiła się na niebie jasna twarz księżyca. Światło jego rozjaśniało rzekę. Młodzieńcy silniej popchnęli czółno. Tuż po nadejściu świtu nad brzegiem wody spostrzegli małe kanu. Na jego dziobie, lekko pochylony do przodu, z cienką dzidą gotową do pchnięcia, stał prawie nagi chłopak. Ujrzawszy niespodziewanie obcych, którzy wychynęli zza zakrętu, wykonał ruch, jakby ostrze zamierzał obrócić w ich kierunku. Ujrzawszy jednak wiszące na ich piersiach cybuchy fajek opuścił rękę i popatrzył bez niepokoju na obcych, po czym przysunął do nich swą maleńką łódeczkę. Uważnie wpatrywał się w twarz Sasay’gi; w końcu uśmiechnął się szeroko. – Syn Kamiennego Tomahawka, wodza Moose – szepnął. – Kenóozha40 uprzedzi swego ojca Peshéwha41, wodza wioski, że wkrótce przybędą goście. – Z tymi słowy pchnął sybko swe kanu pod prąd. Młodzieńcy stracili go wkrótce z oczu. Nie musieli się spieszyć, toteż nim przybyli do wioski Wahboosoog, słońce wychyliło się ponad korony drzew. Wioska była duża. Kilkadziesiąt wigwamów o zaokrąglonych szczytach rozciągało się długą linią na niewielkim wzniesieniu między ścianą boru, a prostym w tym miejscu odcinkiem spokojnie płynącej rzeki. Zwyczajem większości grup wchodzących w skład 39 Wahboosoog (czyt. Uo-bu-sug) – Króliki 40 Kenóozha (czyt. Ki-nu-żej) – Szczupak 41 Peshéwh (czyt. Pe-szeu) – Dziki Kot lub Ryś wielkiej rodziny tworzącej potężny naród Ojebwag, jednorodzinne wigwamy pokrywały starannie dopasowane i zachodzące na siebie szerokie płaty kory brzozowej. Widać w tym ciepłym dosyć regionie brzoza występowała w znacznych ilościach. Chociaż sporo osób zgromadziło się już na skraju wioski, Sasay’ga nie skierował tam łodzi do brzegu; uczynił to dopiero mniej więcej w połowie linii wigwamów, gdzie tuż nad brzegiem zgromadziło się kilkunastu starszych mężczyzn, a wśród nich niższy znacznie od pozostałych, bardziej krępy, odziany w skóry dzikiego kota wódz. Gdy młodzieńcy wysiedli na brzeg, posunął się ku nim prawdziwie kocim, miękkim krokiem i położywszy dłonie na barkach Sasay’gi powiedział serdecznie: – Peshéwh oraz wszyscy Wahboosoog witają z radością syna Kamiennego Tomahawka i jego przyjaciela i proszą ich, by w wiosce Wahboosoog czuli się tak jak w wiosce Moose. Peshéwh ma nadzieję, że Sasay’ga oraz jego towarzysz pozostaną tu i odpoczną kilka dni. Sasay’ga oparł swe dłonie na dłoniach wodza i odparł równie serdecznie: – Syn Kamiennego Tomahawka cieszy się, że ścieżka przywiodła go do obozu jego braci Wahboosoog i że we włosach Peshéwha nie dostrzega żadnej jasnej nitki