Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

..” Radca konsystorialny Karau podchwycił hasło „Europa” i zaproponował możliwie jak najbardziej wielojęzyczne napisy na obszernych i ładnych w kształcie tablicach: obok francuskich brak mu tekstów szwedzkich. Sprzeciwił się temu wicedyrektor Banku Narodowego. Wskazał na niewielki udział turystów skandynawskich w ogólnym bilansie głównego sezonu. Ani Amerykanie, ani Francuzi nie są częstymi gośćmi. Z napisów rosyjskich można nareszcie, i to całkowicie, zrezygnować. Ksiądz Bieroński mógł temu tylko przyklasnąć. Na koniec Marian Marczak powołał się na dowody, wedle których przeszło siedemdziesiąt procent wszystkich zagranicznych turystów to ludzie posługujący się językiem niemieckim, a liczba ta wykazuje tendencję rosnącą. Kiedy miano przystąpić do głosowania nad wnioskami w punkcie trzecim porządku dziennego, Vielbrand zapytał o opinię członków zarządzających, którzy dotychczas milczeli. Od złożenia dymisji przez Wróbla i jego wyjścia z sali oboje siedzieli jak pod szklanym kloszem. A może przezywali ucieczkę myśli: do domu, do kuchni Aleksandry, do klęczącego anioła? Reschke — co nie było przyjęte — powstał, żeby przemówić, i mówił w imieniu obojga: Dwujęzyczne tablice nie budzą żadnych zastrzeżeń, aczkolwiek on wnosi o napisy w czterech językach, łącznie z rosyjskim. Niechże wzajemny szacunek dla dokonań kulturalnych będzie częścią owego pojednania, które pani Piątkowska i on zaczęli przed rokiem wspierać. Od tego czasu dzieło pojednania zdobyło sobie rozgłos nie tylko w Gdańsku, także na Śląsku i Pomorzu. Coraz więcej cmentarzy stoi otworem dla powracających. Toteż podziękowanie należy się przede wszystkim im, wielu zmarłym. Z ich niemej pomocy wywodzi się owa siła, która była potrzebna Niemiecko-Polskiemu Towarzystwu Cmentarnemu. Ale od dłuższego czasu idea cierpi, gorzej jeszcze: łącząc ją z pospolitą zachłannością sporządza się kiepską mieszankę. Nie pachnie ona dobrze, nie, cuchnie pod niebiosa... W tym miejscu swej przemowy Reschke musiał podnieść głos. W każdym razie czytając jego słowa słyszę, jak pobrzmiewają echem: „Tu i teraz osiągnięta została granica tego, co można znieść! Domy seniora mogliśmy jeszcze zaakceptować, służą przecież po sąsiedzku przygotowaniu do śmierci; wszelako kwitnący interes z przenosinami zmarłych jest szczególnie niegodziwy, jeśli nie plugawy. A teraz sięga się jeszcze po ziemię. Bulnąć ma za to generacja wnuków i prawnuków zaspokajając swój dostatecznie znany maniakalny pęd do zabawy. Całość stroi się w piękne słowa o pojednaniu, jak gdyby pola golfowe były tylko poszerzonymi cmentarzami. Nie! To już nie jest nasza idea. Co przepadło wskutek wojny, odbiera się tutaj dzięki sile ekonomii. Pewnie, wszystko to przebiega pokojowo. Tym razem nie używa się czołgów, samolotów nurkowych. Nie ma dyktatora, rządzi jedynie wolna gospodarka rynkowa. Nieprawdaż, panie Vielbrand! Nieprawdaż, panie wicedyrektorze Narodowego Banku! Rządzi pieniądz! Oboje zarządzający z ubolewaniem odcinają się od tego. Podajemy się do dymisji”. Widzę, że Reschke, choć jako profesor otrzaskany z przemawianiem z głowy, usiadł wyczerpany; ale jak długie bądź krótkie było milczenie po jego pożegnalnym wystąpieniu, można tylko przypuszczać. Nie odnotowano szyderczego aplauzu, choćby w wykonaniu Vielbranda, ale za to występ Aleksandry: „Wbrew naszej umowie zabrała głos i na stojąco — jak przedtem ja — wyrzekała na niepowodzenie w realizacji litewskiej części programu Towarzystwa. »Zła sytuacja w Związku Radzieckim popsuła wszystko«, wołała. Tylko dzięki mojej pomocy — »bo pan Aleksander zawsze dodawał otuchy« — była do niedawna pełna nadziei. Potem Aleksandra poprosiła o skreślenie ze statutu litewskich paragrafów i przekazanie środków z prowadzonego osobno konta »Cmentarz Pojednania w Wilnie« na cele społeczne: »Biednych ludzi jest dosyć!« Następnie ściszyła głos, jak ja pod koniec mojej mowy głos podniosłem, podniosłem o wiele za bardzo. Jako że mówiła zdanie po zdaniu najpierw po polsku, następnie w swojej ujmującej niemczyźnie, mogłem zanotować jej końcowe słowa: »Teraz chodzi już tylko o Polskę. Nie znaczy to, że jestem choćby trochę nacjonalistką, znaczy, że się boję. Czego się boję, skoro nigdy nie bywam bojaźliwa? Pan Aleksander często mówił: Musimy uważać, żeby Polska nie znalazła się w niemieckim jadłospisie. Mówię, co widzę: Niemcy są zawsze głodni, nawet będąc już nasyceni. I tego się obawiam«. Potem moja Aleksandra usiadła, aby z miejsca sięgnąć po papierosy, lufkę. Paliła, nie zważając na Dettlaff, z zamkniętymi oczami. Jej liczne bransoletki szczękały...” — Ależ, szanowna pani Piątkowska! Skąd to czarnowidztwo? — To wtręt radcy konsystorialnego Karaua. Reschke posłyszał jakoby półgłośny szept Johanny Dettlaff: — Ciągle widać po niej, że była kiedyś zagorzałą komunistką. Także Vielbrand mówił na stojąco: — Wszyscy jesteśmy skonsternowani i odczuwamy rezygnację obojga państwa jako bolesną stratę. Muszę jednak zdecydowanie odeprzeć zarzuty dotyczące rzekomego wilczego głodu Niemców. Bóg świadkiem, że musieliśmy wyciągnąć naukę z historii. Latami zmuszano nas do chodzenia w worku pokutnym i z głową posypaną popiołem. Występujemy raczej skromnie. Nikt nie musi się nas bać. Dlatego serdecznie państwa proszę: nie działajcie pochopnie. Powinna pani, szanowna pani Piątkowska, wspólnie z naszym drogim panem profesorem, jeszcze raz przemyśleć swoją decyzję. Jak to tak porywająco głosi wasz hymn: „Jeszcze Polska nie zginęła...” Potem rzecz robi się dziwna albo po prostu tylko śmieszna czy przykra. Niech cię, Reschke! Jaki diabeł opętał ciebie, naszą parę, że po gwałtownie wypowiedzianej rezygnacji, speszona, była gotowa przyjąć owo wyczarowane z kapelusza „honorowe przewodnictwo”, które — choć nie przewidziane w statucie — zostało uchwalone przez pozostałą radę nadzorczą bez głosu sprzeciwu i zaproponowane obojgu? Czy spodziewali się, że zdołają odkopać swoją przysypaną łapczywymi interesami ideę? Do tego brakowało narzędzia. Honorowym przewodniczącym prócz honoru niczego nie dano do ręki. Ani prawa sprzeciwu, ani zgoła prawa veta. Nie mogli oboje składać bądź odmawiać podpisów. Odebrano im nadzór finansowy. Wkrótce zostały ujawnione „ciche rezerwy” Reschkego, wyszły na jaw jego transakcje