Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Przesunął palcami po siatce i wymacał zawiasy. Osłonięte filtrem powietrza drzwiczki były zamknięte. Nick wyjął z walizeczki długi, płaski śrubokręt, poluzował zawiasy, zdjął filtr i po chwili weszli do ciasnej, wyłożonej stal ową blachą sztolni, gęsto ożebrowanej, opadającej stromo w dół i wibrującej od regularnych podmuchów powietrza. - Prowadzi do Chancellor's Gate, a stamtąd do wieży Wiktorii. -Gdy to powiedział, w szybie zadudniło metaliczne echo. - Musimy dobrze nasłuchiwać. Wiedział, że oddział Alfa nie jest liczny na tyle, żeby dokładnie przeczesać cały kompleks pałacowy: dwa olbrzymie gmachy, tysiąc dwieście pomieszczeń, ponad sto klatek schodowych i ponad trzy tysiące metrów korytarzy. Na pewno pomagali im inni, równie niebezpieczni agenci w cywilu, a ci mogli być dosłownie wszędzie. W głowie miał mętlik, mapy mieszały mu się z planami, plany z mapami - musiał to wszystko jakoś uprościć, uporządkować. Instynkt. Tak. Jeśli chcieli przeżyć, musiał zaufać instynktowi i doświadczeniu, które ten instynkt ukształtowało. Nie pozostawało mu nic innego. Był pewien, że tamci zaczną od gabinetu Vere'a, że sprawdziwszy, którędy mogli zbiec, ułożą plan pościgu: ustalą trasy, porobią założenia, opracują warianty. Najoczywistsza droga ucieczki? Okno, lecz za oknem nie było ani liny, ani sprzętu alpinistycznego, którym mogliby się posłużyć. Sekretarka Vere'a przysięgnie, że z gabinetu nikt nie wychodził, jednak jaką mieli gwarancję, że cały czas siedziała za biurkiem, że ani na chwilę nie spuściła oczu z drzwi? Tak więc ścigający musieli uwzględnić i to, że Elena wyszła na korytarz przez sekretariat, jednak czuł, że skupią uwagę na samym gabinecie i wkrótce odkryją - albo już odkryli - że tylna ścianka szafy jest poluzowana. Jeśli tak, najpewniej szli już za nimi i miał tylko nadzieję, że nie znając planów gmachu, pogubią się w labiryncie ciemnych przejść i ukrytych przełazów. Niestety. Gdy tylko wyszli z szybu, usłyszał wyraźny odgłos kroków. Dochodził nie z zewnątrz, nie zza ściany, lecz z wewnątrz, z mrocznej sztolni. Tak, na pewno: ktoś za nimi szedł. Elena chwyciła go za rękę, przytknęła usta do jego ucha i szepnęła: - Słyszysz? Bez słowa kiwnął głową. Gorączkowo myślał. W kieszeni miał pistolet Dawsona, w walizeczce kilka innych narzędzi, które, choć mniej skuteczne, mogły mu się przydać w walce wręcz. Walka wręcz? Bzdura. Wiedział, że do żadnej walki nie dojdzie. Gdyby tamci ich zauważyli, natychmiast zaczęliby strzelać, nie tracąc czasu na zakładanie tłumików. Jego uwagę przykuła kolejna szpara między belkami. Sączyło się przez nią ostre jarzeniowe światło. Jakiś składzik czy magazyn. Przetarte, zielone linoleum, dalej półki, na półkach puszki, butelki, proszki, szczotki... Pomacał po ścianie i natrafił palcami na krawędź sklejki, tylnej ścianki pakamery, z której można było wejść do składziku. Podważył ją śrubokrętem i poluzował - ścianka zatrzeszczała i ustąpiła. Zagracona pakamera, mała i ciasna. Światło wpadało przez szparę między drzwiami i podłogą. Po cichu, powoli wszedł do środka. Wtem: głośny brzęk, metaliczny klekot. Chryste. Elena potrąciła wiadro z drewnianą szczotką. Zamarli. Nick podniósł rękę, dając jej znak, żeby ani drgnęła. Czekali. Nasłuchiwali. Serce waliło mu jak młotem. Czas wlókł się w nieskończoność. Minuta, dwie minuty. Wciąż cisza. Nick ostrożnie otworzył drzwi. W składziku nie było nikogo. Tylko to światło. Sprzątaczka? Wyszła, ale mogła w każdej chwili wrócić. Podbiegli do drzwi. Były lekko uchylone. Bryson wystawił głowę, rozejrzał się po mrocznym korytarzu i szepnął: - Zostań, zawołam cię. Zrobił kilka kroków, minął stare wiadro z mokrym mopem i nagle sięgnął po zatkniętą za pasek broń. Ktoś ku niemu szedł. Nie, to tylko stara sprzątaczka z wózkiem. Z ulgą opuścił rękę i ruszył w jej stronę, zastanawiając się, co powie, gdy ktoś go zagadnie. Był urzędnikiem. Oczywiście, cóż z tego, że w zakurzonym garniturze? Sprzątaczka. Ona też mogła mu pomóc. - Przepraszam - zaczął, otrzepując ramiona