Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Jego rysy stwardniały, spoglądał na Hana wy- zywająco. - W porządku, ale zagrajmy nie o dwieście pięćdziesiąt tysięcy... Pójdźmy na całość, Heng Chian-ye! Jeśli mam zagrać z tobą, zagrajmy o milion juanów. Rozumiesz? Siedzący przy stole wstrzymali oddech, po czym rozległ się gniewny pomruk. Heng wydawał się nieświadomy wrzawy wokół niego. Wpatrywał się w Siergieja z wybałuszonymi oczami, jakby znajdował się w szoku. Ręce mu drżały, na czole pojawiły się krople potu. - I cóż? - zagadnął Siergiej. Niezdolny wydobyć głos, Heng skinął głową. - Dobrze... - Siergiej wziął do ręki talię kart, lecz, ku zaskoczeniu wszystkich, podał ją Yi. - Rozdajesz, Yi Shan- -Ch'i. Nie chcę, by ktokolwiek mówił później, że to była nieczysta gra. Zobaczył, jak oczy Henga zrobiły się nagle okrągłe, a potem zobaczył znak przeznaczenia na jego przestraszonym obliczu. Już wiedział, jak się sprawy mają. Na twarzy zachował maskę obojętności, choć był wewnęt- rznie ożywiony. Mam cię teraz, skośnooki bękarcie, pomyślał z satysfakcją. Trafiłem dokładnie tam, gdzie chciałem. Milion. Tak, Heng nie miał miliona. Nie mógł też pożyczyć takiej sumy od swoich przyjaciół. Nie miał żadnego wyboru. Jeśli przegra, będzie musiał zwrócić się do swego wuja. * * * Heng Yu obrócił się na krześle, odprawiając sługę, po czym wyszedł do przedpokoju. W głębi klęczał Heng Chian-ye z opuszczoną nisko głową, niemal dotykając czołem podłogi. Heng Yu podszedł do zrozpaczonego młodzieńca, spoglądając na niego z wyraźną troską. - Co się stało, kuzynie? Heng Chian-ye pozostał w tej samej pozycji. - Wybacz mi, wuju Yu, ale przyszedłem do ciebie z ogro- mną prośbą, od której spełnienia zależy moje życie. Heng Yu, minister deportacji Li Shai Tunga i głowa rodziny Heng, skubał swą brodę. Chian-ye był synem jego młodszego o czternaście lat wuja, ministra Heng Chi-po, który zmarł jedenaście lat temu. W ciągu ostatnich pięciu lat kilka razy musiał spłacić długi chłopaka, gdy ten znalazł się w kłopotach. Wszystko zmieniło się sześć miesięcy temu, gdy Chian-ye otrzymał prawo do spadku. Teraz, gdy miał już swoje własne pieniądze, był rzadkim gościem w domu swojego wuja Yu. - Masz prośbę, od której spełnienia zależy twoje życie? O tej godzinie, Chian-ye? Czy wiesz w ogóle, która jest go- dzina? Czy nie możesz zaczekać z tym do rana? Heng Chian-ye pokręcił nieśmiało głową. - Nie przyszedłbym tutaj, wuju, gdyby to nie była sprawa niezwykle pilna. Heng Yu spochmurniał, zmieszany. Głowę miał zaprząt- niętą postaciami z raportów, które studiował, zanim przybył Chian-ye. - Co się stało, Chian-ye? Czy ktoś zachorował? - zapytał, mimo że wiedział, iż nie o to chodziło. Z takimi wieściami przyszedłby Fu Hen, ale nie Chian-ye. Chyba że... Poczuł nagle, że przenika go lodowaty chłód. - To nie chodzi o Fu Hena, prawda? Heng Chian-ye uniósł nieco głowę. - Nie, czcigodny wuju. Nikt nie jest chory. Ja... Heng Yu westchnął z ulgą i pochylił się nad klęczącym młodzieńcem. - Czy piłeś, Chian-ye? - Ja... - zaczął młody człowiek i niespodziewanie z oczu trysnęły mu łzy. Chian-ye, który nigdy nie wypowiedział słowa skruchy, gdy wypominał mu jego rozrzutny styl życia, szlochał teraz żałośnie. Heng Yu spojrzał na Chian-ye, który ściskał błagalnie straj jego pau, i pokręcił głową. Jego głos zabrzmiał nagle donośnie, jak głos ministra, który rozkazuje swojemu podwładnemu: - Heng Chian-ye! Opamiętaj się! Popatrz na siebie! Pła- czesz jak czteroletni brzdąc! Nie wstyd ci? - Wybacz mi, wuju! Nic na to nie mogę poradzić! Przy- niosłem hańbę naszej czcigodnej rodzinie. Straciłem milion juanów! Heng Yu zaniemówił. Nagle parsknął cichym śmiechem niedowierzania. - Jestem pewien, że źle usłyszałem, Chian-ye. Milion ju- anów? Chian-ye skinął lekko głową, potwierdzając swoje wyznanie. Milion juanów! Heng Yu nie mógł w to uwierzyć. Zapewne doszło do tego przy karcianym stoliku. Heng Yu rozejrzał się po surowym wnętrzu przedpokoju, spoglądając na masywne filary i małe posągi bogów z brązu, które spoczywały w wykuszach ściennych po obu stronach, uderzony jego nierzeczywistością. Pokręcił głową. - Czy to jest w ogóle możliwe, Chian-ye? Przecież nawet ty nie mógłbyś stracić tak dużo. Jednak wiedział, że to prawda. Tylko strata tak ogromnej sumy mogła przywieść Chian-ye do jego domu. Nic mniej poważnego nie mogło doprowadzić go do takiego stanu. Heng Yu westchnął. Jego irytacja zmieszała się z nagłą rozpaczą. Czy nigdy nie uwolni się od brzemienia, którym obarczył go jego wuj, przekazując swoje wady synowi? Naj- pierw ta sprawa z Luo Kangiem, a teraz to. Czyżby najgorsze wady jego wuja odradzały się w tym nicponiu, który niechyb- nie roztrwoni fortunę całej rodziny? Teraz musiał pożyczyć milion juanów i zrezygnować ze swoich planów. Musiał wziąć tę wysoce niekorzystną pożycz- kę, którą zaproponował mu Shih Saxton. Milion juanów! Zaklął w duchu. Potem odsunął się, wyrywając rąbek swojego pau z zaciśniętej ręki swego kuzyna darmozjada, - Wejdź do mojego gabinetu, Chian-ye, i powiedz mi, co się stało! Usiadł przy wielkim ministerialnym biurku i wysłuchał ze srogim wyrazem twarzy opowieści Chian-ye. Kiedy kuzyn skończył, pogrążył się w myślach, zastanawiając się nad tym, co usłyszał. Wreszcie spojrzał na niego, potrząsając głową. - Jesteś głupcem, Chian-ye. Najpierw ty przeciągnąłeś strunę. To już było wystarczająco złe. Ale potem..