Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wyglądała bardzo biednie wśród odświętnego tłumu, jej czarna suknia i szal odcinały się ostro na tle kwiatów i flag. Poczułam, jak Paul sztywnieje u mego boku. Grupka zebranych przy fontannie zaintonowała wesołą pieśń. Byli tam Raphael, jak mi się zdaje, Colette Gaudin i wuj Paula, Philippe Hourias - w niedorzecznym żółtym szalu na szyi - oraz Agnes Petit w niedzielnej sukni i patentowych bucikach z wiankiem z jagód na głowie. Pamiętam, że jej głos wzniósł się na chwilę nad pozostałe - nie- 290 Joannę Harris ćwiczony, lecz bardzo czysty i piękny. Poczułam, jak dreszcz podnosi mi włoski na karku, jak gdyby duch, którym wkrótce miała się stać, przeszedł przedwcześnie po moim grobie. Do dziś pamiętam słowa piosenki: A la claire fontaine j'allais me promener J'ai trouvel'eau si belle queje m'y suis baignee ?? ? longtemps que je t'aime Jamais je ne foublierai. Tomas - jeśli to on jechał na motorze - musiał już dotrzeć do Posterunku Obserwacyjnego. Tymczasem Paul nie zdradzał najmniejszej chęci, by wmieszać się w tłum. Zamiast tego wpatrywał się w moją matkę stojącą przy fontannie i nerwowo zagryzał wargi. - Mówiłaś chyba, że jej tu nie b-będzie - zauważył. - Nie wiedziałam - odparłam. Przez chwilę staliśmy, patrząc, jak przybyli częstują się jedzeniem. Na obrzeżu fontanny rozstawiono dzbany z cydrem i winem, a wiele kobiet, podobnie jak moja matka, przyniosło chleb, briosze i owoce, by je rozdać przed kościołem. Zauważyłam, że matka trzyma się z boku i niewiele osób podchodzi do niej na tyle blisko, by poprosić o specjały, które przygotowała z taką starannością. Jej twarz pozostała mimo to bez wyrazu, niemal obojętna. Zdradzały ją tylko ręce - białe, nerwowe dłonie ściskające silnie rączkę koszyka. Jej zacięte usta również wydawały się białe na tle bladej twarzy. Denerwowałam się. Paul nie zdradzał niczym, że zamierza się ode mnie odczepić. Jakaś kobieta - jak mi się zdaje, Francine Crespin, siostra Raphaela - wyciągnęła w jego stronę kosz jabłek. Gdy zobaczyła mnie, uśmiech stężał jej na twarzy. Mało kto nie zauważył napisu na ścianie kurnika. Ksiądz wyszedł z kościoła. Pere Froment; jego łagodne, krótkowzroczne oczy błyszczały przekonaniem, że wierni i 291 Pięć ćwiartek pomarańczy zjednoczyli się tego dnia, złocony krucyfiks na drewnianej tyczce uniósł wysoko w powietrze jak trofeum. Za nim dwóch ministrantów niosło figurkę Dziewicy w żółto-zło-tej lektyce przyozdobionej jagodami i jesiennymi liśćmi. Dzieci ze szkółki niedzielnej otoczyły małą procesję ze świecami i zaintonowały hymn dożynkowy. Dziewczęta krygowały się i ćwiczyły uśmiechy. Widziałam, że Reinette się odwróciła. Pojawił się złoty tron królowej dożynek niesiony od strony kościoła przez dwóch młodych mężczyzn. Tak naprawdę był po prostu ze słomy, oparcie i poręcze zrobiono ze snopów, a siedzenie z pożółkłych liści. Jednak przez moment, kiedy padł na niego blask słońca, mogło się wydawać, że naprawdę został odlany ze szlachetnego metalu. Przy fontannie czekało może z tuzin dziewcząt w odpowiednim wieku. Pamiętam je wszystkie: Jeannette Cres-pin w przyciasnej sukience komunijnej, ruda Francine Hourias z masą piegów, których żadne szorowanie otrębami nie było w stanie zlikwidować, okularnica Michele Petit o ciasno splecionych warkoczach. Żadna z nich nie mogła się równać z Reinette. I dobrze o tym wiedziały. Poznawałam to po sposobie, w jaki ją obserwowały, zazdrośnie i z podejrzliwością - stojącą nieco na uboczu w czerwonej sukience, z rozpuszczonymi długimi włosami i jagodami wplecionymi w loki. W ich wzroku była też odrobina satysfakcji: nikt nie będzie głosował na Reine Dartigen w tym roku. Nie tego roku, nie wobec plotek krążących wokół nas niczym uschłe liście na wietrze. Proboszcz przemówił. Słuchałam z narastającą niecierpliwością. Tomas czeka. Muszę się wkrótce wymknąć, jeśli mam go spotkać. Paul obok mnie gapił się na fontannę z wyrazem przygłupiego skupienia na twarzy. - W tym roku spotkało nas wiele prób... - Głos księdza przypominał kojące brzęczenie, odległe beczenie owcy. -Lecz dzięki waszej wierze i wytrwałości zdołaliśmy przez nie przejść. 292 Joannę Harris W otaczających mnie ludziach wyczuwałam zniecierpliwienie podobne do mojego. Wysłuchali już długiego kazania. Teraz był czas na koronację nowej królowej, na tańce i zabawy. Zobaczyłam, jak jakaś mała wykrada kawałek ciasta z koszyka swojej matki i zjada go szybko, ukradkiem, żarłocznie, kryjąc w dłoni. - Dziś nadszedł czas świętowania. To już lepiej. Usłyszałam wśród zebranych cichy szmer, pomruk aprobaty i niecierpliwości. Pere Froment wyczuł ją również