Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Idę tylko do spożywczego. - Uważaj na siebie. - Tak jest, generale. Odwróciła się i weszła do swego gabinetu. 20 O szóstej po południu w gabinecie Hollisa zadzwonił telefon. - Hollis. - Alevy. Masz chwilę czasu na drinka? - Nie. Za pół godziny umówiony jestem z dziewczyną. - Musisz umówić się z nią za godzinę. - Po co w takim razie w ogóle pytasz? I jak to się dzieje, że to ty ustalasz mój rozkład dnia? Służbowy i towarzyski? - Tylko służbowy. Łączą nas wspólne sprawy zawodowe. Hollis przyjrzał się otaczającym go kartonom. - Jestem zwolniony z obowiązków. - Och, nie wierz wszystkiemu, co ci mówią. Zwolniono cię wyłącznie z obowiązków attache sił powietrznych. Naprawdę wydawało ci się, że przestałeś być szpiegiem? - Nie. - Spotkamy się u mnie za dziesięć minut. Wiesz, gdzie mieszkam? - Założę się, że trafię. Hollis odłożył słuchawkę i zadzwonił do apartamentu Lisy, ale nikt nie odpowiadał. Połączył się ze swoim adiutantem, kapitanem O'Shea. - Ed, pracujesz dziś wieczorem? - Tak jest, pułkowniku, gdzieś do ósmej. - W porządku. Jeżeli panna Rhodes... znasz ją? - Tak jest. - Jeżeli zadzwoni albo zajrzy... w tej chwili robi zakupy na mieście... powiesz jej, że będę w swoim apartamencie koło wpół do ósmej. - Tak jest. Czy w tym czasie jesteś osiągalny? - Być może. 243 - Wychodzisz na miasto? - Nie, kapitanie, będę tutaj, w forcie. Dlaczego pytasz? - Pilnuję po prostu, żebyś nie napytał sobie biedy, pułkowniku. - Kto ci kazał? O'Shea przez kilka sekund milczał. - Nikt. Jestem twoim adiutantem. Hollis odłożył słuchawkę. Po kilkunastu sekundach kapitan O'Shea wkroczył do jego gabinetu z małą tabliczką, na której widniała napisana kredą informacja. "Gen. Brewer z Waszyngtonu polecił mi składać na twój temat raporty", przeczytał Hollis. "IMD", napisał na swojej tabliczce. Informuj mnie dalej. O'Shea kiwnął głową. - Przepraszam, pułkowniku - powiedział, jakby dopiero co wszedł - ale pomyślałem, że powinieneś wiedzieć, że dzwonili do mnie prawie wszyscy tutejsi korespondenci, w tym także Anglicy, Australijczy- cy i Kanadyjczycy. Było także kilku z Europy Zachodniej. Chcą wiedzieć, dlaczego zostałeś uznany za persona non grata. Skierowałem ich oczywiście do biura prasowego. Ale chcą rozmawiać z tobą nieoficjalnie. - Czy któryś z nich wspomniał coś o Fisherze? - Tak jest. Próbują połączyć jakoś śmierć Fishera, twoją wycieczkę do Możajska i fakt, że zostałeś wydalony. - Bardzo podejrzliwi ludzie. • - Tak jest, pułkowniku. Hollis założył płaszcz. - Jeśli będzie do mnie dzwonił pułkownik Burow, przełącz go do apartamentu pana Alevy'ego. - Tak jest - odparł O'Shea i starł napisy na obu tabliczkach. - Pilnuj fortu, Ed. Hollis wyszedł z gabinetu, zjechał na parter, udał się na tylny taras i ruszył na przełaj przez skwer unikając ścieżek. Było zimno, a z lśnią- cego nieba padał lekki śnieg. W niektórych otaczających skwer segmentach paliło się światło. Widział siedzące w salonach rodziny, błękitny odblask podłączonych do wideo telewizorów i ludzi, którzy wyglądali ze swoich sypialni na drugim piętrze, patrząc na pierwszy w tym roku śnieg. W oknach Lisy nie paliło się światło. Wszystko to było takie typowo amerykańskie, pomyślał, niczym podmiejska dzielnica mieszkaniowa albo osiedle przy bazie lotniczej lub college'u. Nudne, spokojne i zwyczajne. Pomyślał o swoim życiu i małżeństwie i zdał sobie sprawę, że podjął olbrzymie osobiste ryzyko - znacznie przewyższające to, które podejmuje każdy normalny człowiek. Katherine musiała wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Podszedł do drzwi Alevy'ego i nacisnął dzwonek. 244 Seth zaprosił go do środka. Hollis powiesił płaszcz na wieszaku w przedpokoju i ruszył w ślad za gospodarzem na górę. - Pada śnieg - zauważył Alevy. Weszli do salonu. Pułkownik nigdy nie był w apartamencie Alevy'ego i zaskoczyły go jego rozmiary, nie mówiąc już o umeb- lowaniu. Pełno tu było wspaniałych rosyjskich antyków, których Hollis nie widział dotąd nigdzie poza salą muzeum. Umeblowanie uzupełniały olejne obrazy, dwa leżące na podłodze dywany z Samar- kandy i wypełniające każde wolne miejsce bibeloty z porcelany i laki. Przy oknie stał wielki błyszczący srebrny samowar. - Całkiem nieźle jak na średniej rangi dyplomatę - skomentował. Alevy włączył ukryty w ścianie przycisk i pokój wypełniły dźwięki muzyki zabezpieczające przed podsłuchem. Składająca się z samych bałałajek orkiestra grała wiązankę melodii ludowych. - Płaci za to wyłącznie moja firma - odparł Alevy. - Nic nie pochodzi tutaj z budżetu ambasady. - To dobrze. Nie chciałbym sądzić, że liczymy wszyscy spinacze do papieru, żebyś ty mógł prześcignąć w przepychu Pałac Zimowy. - Usiądź. - Alevy podszedł do rzeźbionego mahoniowego kredensu. - Dla ciebie szkocka, prawda? - Zgadza się. - Hollis usiadł w zielonym pluszowym fotelu. - W odróżnieniu od twojej firmy Pentagon nie rozumie, jak ważne są tego rodzaju zachęty. Alevy wręczył mu drinka. - Więc wstąp do mojej firmy. Przyjmiemy cię z otwartymi ramionami. - Nie, dziękuję. Wolę wrócić do czynnej służby w lotnictwie