Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— Patrzę na telefon. — Jest pani tam jeszcze? — Tak. — Więc, czy mi się to podoba, czy nie, od dziewięciu miesięcy żyję tym domem i mogę pani powiedzieć jedno: nic dobrego się w nim nie dzieje... — Ale ja... — I niech pani sobie nie myśli, że chodzi tylko o nią, wcale nie. Wie pani, że X kiedyś była na pani miejscu? Więc może pani sobie puszczać Cole Portera, podkręcać ogrzewanie, ale w sumie i tak życie zejdzie pani na próbach przyciągnięcia go do siebie, podobnie zresztą jak wszystkim w tym domu. Wyglądam przez okno i obserwuję dzieci bawiące się w berka. — No, no — odpowiada. — Jestem pod wrażeniem wykładu z etyki wygłoszonego przez dziewczynę, która ukradła mi osiemset dolarów... Nagle Grayer potyka się i wywija w powietrzu kozła. Wstrzymuję oddech. Wydaje mi się, że zawisa w powietrzu na całe minuty. — Słuchasz mnie? — pyta. — Halo? Nanny? Powiedziałam, że oczekuję... — Co, mam ci to może jeszcze powtórzyć po hiszpańsku? Rzuć ten związek, dopóki masz jeszcze czym oddychać! Ta rada warta jest znacznie więcej niż osiemset dolarów, więc uważam, że jesteśmy kwita! — Kliknięciem zamykam klapę telefonu. Następuje nieznośnie długa przerwa, a potem rozlega się mrożący krew w żyłach krzyk. Wszyscy zastygają w pół słowa. Wyskakuję z ganku prosto na trawnik. Mijam nieruchome płócienne letnie sukienki i spodnie koloru khaki, natychmiast znajdując panią X wśród rozstępującego się tłumu. — Nannyyy! — woła. Pani X pierwsza dociera na miejsce. — Nannyyy! Chce przy nim kucnąć, ale on próbuje ją uderzyć, zakrwawioną ręką szukając moich nóg. — Nie, ja chcę Nanny! Siadam na trawie i biorę go na kolana. Pani Bennington przychodzi z apteczką pierwszej pomocy, reszta dorosłych przygląda się. — Hej, dlaczego nie chcesz pozwolić mamie zobaczyć, co się stało? — pytam. Wystawia rękę, pozwalając jej zabandażować ranę, ale odwraca od niej twarz i wtula głowę w moje ramiona. — Zaśpiewaj mi o piwie — prosi ze łzami w oczach, gdy tymczasem pani X niezdarnie smaruje ranę jodyną. — Siedzi dudek na kościele... — zaczynam cicho, głaszcząc go po plecach. — Siedzi dudek na kościele... — Warzy piwo na wesele — mruczy mi w ramię. — Gdzie jest mój mąż? — pyta nagle pani X, przeczesując spojrzeniem tłum właśnie w chwili, gdy pan X wychodzi zza żywopłotu, obejmując w pasie przyjaciółkę Caroline. Oboje są lekko zarumienieni i najwyraźniej nie spodziewali się, że kiedy wrócą, wszystkie oczy będą skierowane na nich. * Trzymam zabandażowaną rękę Grayera, gdy pluszcze się w kąpieli. Chodzi o to, żeby nie zamoczył plastra. Opiera głowę o moją dłoń. — Jak będę duży, kupię sobie łódź. Będzie niebieska, z basenem. — Mam nadzieję, że woda w nim będzie cieplejsza niż w klubie. — Wolną ręką przecieram mu plecy płócienną myjką. — Nie masz pojęcia, chłopie. Będzie gorąca! Jak ta kąpiel! Będziesz mogła przychodzić i popływać ze mną. — Dzięki za zaproszenie, Grover. Wiesz, kiedy będziesz dorosły, będziesz miał sporo kolegów, a ja będę naprawdę stara... — Za stara na pływanie? Nie ma mowy, Nanny. Ty kłamczucho. — Masz rację, Grayer, naprawdę możesz na mnie liczyć. Chętnie popłynę z tobą. Opieram podbródek na chłodnej wannie obok jego głowy. — Mogłabyś zabrać Sophie! Miałaby swój basen. Basen dla wszystkich zwierząt. A Katie weźmie swoją świnkę morską. Dobrze, Nanny? — A co z twoją suczką, Grover? Wymyśliłeś już dla niej imię? — pytam, mając nadzieję, że jeżeli będzie miała imię, trudniej będzie zostawiać ją na cały dzień na podwórzu. — Ja chcę świnkę morską, Nanny. Szczeniaka niech weźmie sobie Ellie. — Oni już mają psa, Grover. — Dobrze, w takim razie nie będzie psów na łódce. Tylko świnki morskie. I wszyscy będziemy pływać, pływać i pływać. — Zatacza kółka plastikowym modelem lotniskowca. Zanurzam nos w jego włosach, a on kończy cumować swoje łódki. — Umowa stoi. Czekam, aż Grayer zaśnie, a Elizabeth położy się do łóżka, po czym wybieram się na dół. Pan i pani X czytają gazetę, siedząc w wytartych fotelach ustawionych po przeciwnych stronach kanapy. Oboje nachylają swoje części gazety w stronę mrugających kinkietów w niedoświetlonym pokoju. Kiedy siadam na środku pustej kanapy, żadne z nich nie podnosi głowy. Biorąc głęboki oddech i uderzając w najbardziej pokorny ton, na jaki mogę się zdobyć, zaczynam: — Ee, zastanawiałam się, czy mogłabym, zamiast wracać w sobotę... Pani X opuszcza swoją część gazety. — Jestem w ciąży — mówi ze stoickim spokojem. Gazeta pana X nie porusza się. — Co mówiłaś? — pyta. — Jestem w ciąży — mówi stalowym, pewnym siebie tonem