Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Miej- scowość ta oddalona była o jakie 150 kilometrów od paalu Tandit, na wschodzie gór Sautpurra. Tam, na jednym z ich szczytów wznosiła się stara forteca Ripore, opuszczona oddawna z powodu, że w razie zajęcia wąwozów od strony wschodu przez nieprzyja- ciół, niepodobna było zaopatrywać ją w żywność i amunicję. Do tej fortecy prowadziła wąska i nadzwyczaj kręta ścieżyna wykuta w skale, którą tylko pieszo i to z wielkim trudem można było przebyć. Na szczycie najwyższego wzgórza rysowały się z oddali mury i ruiny zniszczonych bastjonów, a w środku, na płaszczyźnie wzno- szącej się ponad otoczoną parapetem otchłanią, stał na wpół rozwalony budynek, stanowiący niegdyś koszary małego garnizonu for- teczki Ripore. Z licznych niegdyś dział, wystawiających swe paszcze przez otwory parapetu, pozostało tylko jedno wielkiego kalibru, tak ciężkie i tak zużyte, że niewarte było trudów i kosztu wyprowadzenia. Stało więc na swej lafecie, przeżarte rdzą. Do tej to fortecy banda Kalaganiego przyprowadziła jeńca; przybyli tam wieczorem, przebywszy blisko dwadzieścia pięć mil angiel- skich. Niezadługo więc pułkownik miał się dowiedzieć, wobec którego z wrogów swoich miał być stawiony. Gromada Hindusów zajmowała ruiny budynku stojącego w głębi; wystąpili z niego, a przybyli Dakoici uszykowali się dokoła para- petu; pułkownik Munro stał w środku, skrzyżowawszy tylko ręce na piersiach. Kalagani postąpił kilka kroków naprzeciw wychodzących z budynku, na czele których szedł jakiś Hindus ubrany niebogato. Kalaga- ni zatrzymał się przed nim i skłonił głęboko; ten zaś wyciągnął ku niemu rękę, którą ucałował z czcią. Hindus skinieniem głowy dał mu poznać, że jest zadowolony z jego usług, poczem zwolna podszedł ku więźniowi, z zaiskrzonem okiem, z oznakami najgwałtow- niejszego, zaledwie hamowanego gniewu. Wyglądał jak dziki zwierz, mający właśnie pochwycić swoją ofiarę. Pułkownik Munro stał, nie cofając się ani na krok, równie bystro wpatrując się w Hindusa, jak tenże w niego. Gdy Hindus był już zaledwie o pięć kroków, rzekł z największą pogardą: – A! to Balao Rao, brat naboba. – Przypatrz mu się lepiej! – odrzekł Hindus. – Nana Sahib! – krzyknął pułkownik, odskakując mimowolnie – Nana Sahib żyje! Tak, był to rzeczywiście nabob, dawny podżegacz i przywódzca zbuntowanych Sipajów, nieubłagany wróg pułkownika Munro. – Któż więć zginął w potyczce w paalu Tandit? – Brat jego – Balao Rao. Nadzwyczajne podobieństwo tych dwu ludzi, zarówno dziobatych i pozbawionych jednego palca u jednej i tej samej ręki, wprowa- dziło w błąd żołnierzy. Zobaczywszy poległego Balao Rao, byli przekonani, że to Nana Sahib zginął i prawie niepodobna było nie popełnić tej omyłki. Tak więc, gdy doniesiono o śmierci naboba, poległego w bitwie, Nana Sahib żył a brat jego zginął. Nana Sahib nie omieszkał wyzyskać tej okoliczności na swoją korzyść, i zapewniła mu też ona prawie zupełne bezpieczeństwo. Wiedział dobrze, że policja angielska nie poszukuje brata tak zawzięcie jak jego, gdyż nietylko nie uważano go za sprawcę rzezi i mordów w Kanpurze i w Luknowie, ale wiedziano, że nie wywiera na Hindusów tak nieograniczonego i zgubnego wpływu jak Nana Sahib. Ścigany ze wszech stron, nabob postanowił uchodzić za umarłego, aż do chwili, gdy znów będzie mógł rozpocząć walkę i zawiesza- jąc tymczasowo swe powstańcze działania, myślał tylko o nasyceniu swej zemsty. Zbieg okoliczności posłużył mu wybornie. Puł- kownik Munro, nieustannie otoczony jego szpiegami, opuścił Kalkuttę, udając się w podróż, w ciągu której miał być w Bombaju; a czyby też nie udało się sprowadzić go w okolice gór Vindhya, przez prowincje Bundelkundu? Tego pragnął gorąco Nana Sahib i w tym celu właśnie wysłał przebiegłego Kalaganiego. Opuściwszy paal Tandit, nie zapewniający mu już pewnego schronienia, udał się w głąb doliny Nerbuddy, w najodleglejsze wąwozy Vindhyasów. Tam stała opuszczona forteczka Ripore, w której postanowił zamieszkać, będąc niemal pewnym, że wierząca w jego śmierć policja angielska nie będzie go tam szukała. Osiadł więc tam z gromadką Hindusów oddanych mu bezgranicznie; załogę tę wzmocnił wkrótce bandą Dakoitów, żołnierzy god- nych podobnego wodza i oczekiwał sposobnej chwili, w której Kalagani, spełniwszy swe posłannictwo, zawiadomi go o rychłem przybyciu w te strony pułkownika Munro, którego będzie się starał dostać w swoją moc. Tego tylko obawiał się, Nana Sahib, aby rozpowszechniona po całym półwyspie wieść o jego śmierci nie doszła do Kalaganiego, a ten uwierzywszy jej, nie zaniechał niecnego posłannictwa zdrady wobec pułkownika Munro. I dlatego to kazał Nassimowi przyłączyć się do karawany Benżarisów, śledzić przejścia pociągu Steam-House na drodze do Scindia i zawiadomić Kalaganiego o prawdziwym stanie rzeczy. Spełniwszy to polecenie, Nassim powrócił coprędzej do Ripore, i tam, stosownie do wskazówek Kalaganiego, opowie- dział nabobowi o wszystkiem, co zaszło od czasu gdy tenże opuścił Bopal. Pułkownik Munro i jego towarzysze zbliżali się powoli ku górom Vindhya, Kalagani był ich przewodnikiem, należało więc oczekiwać ich w pobliżu jeziora Puturia. Tak więc spełniały się naj- gorętsze pragnienia naboba – teraz był pewnym swej zemsty. Zamieniwszy tych kilka słów, pułkownik i nabob przez chwilę wpatry- wali się wzajemnie w milczeniu w siebie. Wtem nagle postać lady Munro stanęła żywo przed oczyma i w myśli pułkownika i krew uderzyła mu do serca i do głowy