Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Twój ojciec i twój przyjaciel ślą ci pozdrowienia z gwiezdnej głębi! Andre, jak uczcimy jego narodziny? Dawniej przy podobnych okazjach upijano się. Proponuję potańczyć i pokrzyczeć. Nie czekając na zgodę popchnąłem fotel Andre. Szerstiuk poleciał głową w dół. Pomknąłem za nim. Gwiezdny Wszechświat zawirował, ciała niebieskie zbliżały się i oddalały. Andre rozpędził się, ale go wyprzedziłem. Jeszcze przez chwilę po barbarzyńsku hasaliśmy w ciemności przenikniętej światłem gwiazd, aż zmęczeni obróciliśmy fotele do odległego Słońca. - Do widzenia, synu! Cudownie potańczyliśmy na twoją cześć - powiedział Andre i zajął się Plejadami. Przez dwa miesiące podróży w kierunku Plejad gwiazdozbiór zupełnie się nie zmieniał. Zarówno z Ziemi, jak i z Ory Plejady sprawiały wrażenie kosmicznej pajęczynki zawisłej między wielkimi gwiazdami. Kiedy do roju pozostało niewiele parseków, gwiazdozbiór zaczął się rozszerzać i napełniać blaskiem. Wspaniałe skupisko jaskrawych gwiazd rozpalało się na niebie. Słońca większe od naszego Syriusza połyskiwały różnobarwnymi ogniami, a mrowie mniejszych gwiazdek tworzyło świetlistą mozaikę.W mnożniku rój rozpadł się na pojedyncze gwiazdy. - Widzę układ planetarny, Eli! - powiedział wkrótce Andre. Zewnętrzne gwiazdy skupiska były puste i o niewielkiej jasności, ale Atlanta, olbrzym stokroć jaskrawszy od Słońca, miała satelity: trzy ciemne globy. Oglądaliśmy je przez chwilę, a potem przesunęliśmy się ku centrum gwiazdozbioru. Tam niemal każda gwiazda miała swój układ planetarny. Wokół Altiona i Mai krążyło po sześć planet i to tak blisko gwiazd, że ich orbity musiały się przecinać. Wywołałem sterówkę. Olga już wiedziała o układach planetarnych w Plejadach. Na niektórych z planet automaty wykryły atmosferę z zawartością tlenu oraz umiarkowane pola grawitacyjne. - Wydaje się, że na Elektrze żyją istoty o wysokiej cywilizacji - dorzuciła Olga. - Na drugiej spośród czterech jej planet zauważono sztuczne świecenie rozbłyskujące po zachodzie Elektry, a potem stopniowo przygasające. Nocne oświetlenie miast na Ziemi daje podobny efekt. - Ale miasta! - wykrzyknął Andre. - Co z miastami ? - Miast stąd nie sposób wykryć. Andre skierował mnożnik na Elektrę. Wkrótce znaleźliśmy krążące wokół niej cztery planety, ale nie mogliśmy nic dostrzec na ich powierzchni. Pozostawiłem Plejady w spokoju i odsunąwszy się nieco od ekranu skierowałem mnożnik w bok. Przede mną rozbłysły dwa rozproszone skupiska gwiezdne - Psi i Chi Perseusza. Z Ziemi i Plutona często oglądałem te dwie zwarte grupy gwiazd odległych od nas o cztery tysiące lat świetlnych. Nigdy nie interesowały mnie zbytnio, ale teraz nie mogłem się od nich oderwać. W ich rysunku było coś znajomego. Rozumiałem, że jest to zwyczajne złudzenie, ale nie mogłem się pozbyć tego uczucia. Było to tym dziwniejsze, że stąd, z Plejad, dalekie roje Perseusza widocznebyły pod innym kątem niż z Ziemi lub z Ory. Nie tylko ja, lecz także nikt z ludzi nie obserwował jeszcze tych skupisk w takiej projekcji, a więc nie mogły mi być znane. Tak to sobie tłumaczyłem w duchu, próbując stłumić narastające zdenerwowanie. - Co się z tobą dzieje? - zapytał Andre. - Popatrz na Elektrę. Rzeczywiście widać sztuczne światło nad jedną z planetek. - Odczep się! - burknąłem. - Znudziła mi się twoja Elektra. Z coraz większym napięciem wpatrywałem się w dwie błyszczące grupki gwiazd. Były niemal równe co do wielkości, ale jedna z nich wydawała mi się bardziej zwarta - wiele tysięcy słońc skupionych na małej przestrzeni... Jedna przypominała zaciśniętą pięść bijącą w środek drugiego skupiska, z którego gwiazdy rozlatywały się na zewnątrz niczym odłamki. Nagle przypomniałem sobie, gdzie widziałem ten obraz. Chwyciłem Andre za ramiona i potrząsnąłem tak, że głowa mu się zakołysała, a zęby mimo woli szczęknęły. - Oni są na Perseuszu! - wrzasnąłem. - Nie tam lecimy, gdzie trzeba, bo oni są na Perseuszu! - Puść mnie! - błagał Andre. - Duszę ze mnie wytrzęsiesz! Jacy oni? Co tu ma do rzeczy Perseusz? - Zływrogi! - powiedziałem. - Wiem teraz, gdzie gnieżdżą się Niszczyciele! Andre zdenerwował się tak, że aż stracił głos. - Przypomnij sobie zapisy pokazywane w Sali Pomarańczowej - mówiłem. - Przypomnij sobie, jak przekonywałeś nas, że słyszałeś krzyk bólu dobiegający z roju gwiezdnego... Czy to nie są te same gwiazdy? Pytam cię, czy to nie jest dokładnie ten sam widok? Andre oderwał się wreszcie od lornety mnożnika. - Eli, przyjacielu, dokonałeś wielkiego odkrycia powiedział uroczystym tonem. - Zawsze byłem przekonany, iż natura wyznaczyła ci rolę poważniejszą niż monotonna błazenada. Gratuluję ci. A teraz biegiem do Wiery. - Po co? Nie ma gwałtu, zdążymy. - Nie ma chwili do stracenia. Musimy natychmiast zmienić kurs. Po cóż nam Plejady, skoro ci, których szukamy, są na Perseuszu? Teraz on ciągnął mnie i popychał. Chciałem już wstać, kiedy zapłonęły sygnały awaryjne i zawyły syreny. Strefa niebieska pokryła się mgiełką, gwiazdy zakołysały się i zgasły. Rozległ się spokojny głos Olgi. - Przed nami w prawo od kursu ciało kosmiczne idące z szybkością przyświetlną. To nie jest meteoryt. Ogłaszam alarm ogólny. Wychodzimy z obszaru nadświetlnego. Andre i j a chwyciliśmy za lornety mnożników. W ciągu następnych paru minut do sali obserwacyjnej nieustannie przybywali członkowie załogi. Obok mnie usiadła Wiera. Pospiesznie opowiedziałem jej o swoich spostrzeżeniach na temat Perseusza. - To bardzo ważne, Eli - powiedziała siostra. - Polecimy automatom sprawdzić twoją obserwację. Ale teraz ciekawi mnie, jakie to ciało mknie z szybkością przyświetlną. Może to gwiazdolot? Po pewnym czasie analizatory zameldowały: - Przed nami stattek fotonowy z unieruchomionymi silnikami. Porusza się siłą bezwładności. . 4 . Czarny statek kosmiczny pojawił się w mnożniku jako świecący punkcik, później powiększył się do rozmiarów małego strączka grochu. To była metalowa rakieta. Rozróżnialiśmy dysze rufowe i okna pozbawione osłon pancernych. "Pożeracz Przestrzeni" nadał sygnały wywoławcze, nieznajomy statek nie odpowiedział. Andre zaczął dowodzić, że to "Mendelejew" Roberta Lista, zagubiony w przestrzeni międzygwiezdnej pięćset lat temu. Wydało mi się nieprawdopodobne, aby pojazd z martwą załogą mógł błądzić nie uszkodzony w kosmosie przez pięć wieków