Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Bêd¹c w mieœcie, odwiedzam Anissê w biurze. Przyjació³ka informuje mnie, ¿e szukaj¹ mnie panie z centrali telefonicznej naszego zak³adu. Idê siê po¿egnaæ. Dostajê od nich piêkn¹ pami¹tkê - trzy wielb³¹dy id¹ce po Saharze, odlane z jakiegoœ metalu. - Nigdy pani nie zapomnimy - rozklejaj¹ siê panie telefonistki. - Po raz pierwszy ktoœ o nas pamiêta³ z okazji 8 marca. Wszêdzie mamy na œcianach te wspania³e pami¹tki, które dosta³yœmy od „Numeru 26-55"*. Tego numeru nigdy nie zapomnimy. ¯yczymy pani szczêœcia. * * * Wywo³ujê zdjêcia z uroczystoœci zakoñczenia mojej pracy. S¹ bardzo udane. Zanoszê je do zak³adu, wszystkim siê podobaj¹. Przy okazji umawiam siê z Drissem na czwartek. S¹dzi³am, ¿e ju¿ nigdy Wewnêtrzny numer telefonu do biura, w którym pracowa³am (co roku z okazji Miêdzynarodowego Dnia Kobiet mobilizowa³am Kamila do wspólnego ofiarowania paniom telefonistkom bukietu kwiatów, z do³¹czonym bilecikiem „Od numeru 26-55"). 465 i go nie zobaczê, a tymczasem zadzwoni³ dowiedziawszy siê, ¿e przysz³am do biura. Spêdzamy razem siedem godzin! Najwspanialszych godzin, jakie mo¿e sobie podarowaæ mê¿czyzna i kobieta. Dzisiaj w jego spojrzeniu widzê wyraz bezsilnoœci cz³owieka, który chcia³by zatrzymaæ coœ dla siebie i nie mo¿e. Staram siê tego nie dostrzegaæ. Wyj¹tkow¹ przyjemnoœæ sprawia mi s³uchanie jego piêknego g³osu i ³adnie sformu³owanych zdañ. Czy ja aby nie zwariowa³am? Tak niewiele mi potrzeba w kontakcie z mê¿czyzn¹? £adny glos? Driss odchodzi zapowiadaj¹c, ¿e obaj z Habibem przyjd¹ do nas wieczorem przed naszym odjazdem. Nie protestujê, chocia¿ nie bardzo mi to odpowiada, mam jeszcze tyle spraw do za³atwienia, a czasu tak niewiele! Moje po¿egnanie z Jeanne jest ogromnie smutne. Nie wiem, co powiedzieæ. ¯e jest wspania³ym cz³owiekiem, tak jak i wszyscy jej rodacy, których mia³am okazjê poznaæ? ¯e bardzo pomog³a mi psychicznie? Jest tyle do powiedzenia, ¿e w³aœciwie nie mówiê nic, bo mam œciœniête gard³o. Wychodzê z bólem w sercu. * * * Przyje¿d¿a po mnie m¹¿ Marii. Spêdzam z nimi ca³y czwartek i pi¹tek. Czujê siê wspaniale w tym przepiêknym domu. Ich czarodziejski ogród ma na mnie jakiœ dziwny wp³yw. Jak zwykle siedzimy z Mari¹ do rana i nie mo¿emy siê nagadaæ. Jej m¹¿ mawia ¿artobliwie, ¿e gdybyœmy nawet spêdzi³y 20 lat w jednej celi wiêziennej, to i tak zaraz w pierwszy dzieñ po wyjœciu na wolnoœæ umówi³ybyœmy siê na kawê i na pogaduszki. Pora ¿egnaæ siê z Mari¹ i jej rodzin¹, która w Algierii by³a tak¿e moj¹ rodzin¹. * * * Paczki z ksi¹¿kami trzeba odwieŸæ kilka dni wczeœniej na lotnisko, a¿eby za³atwiæ formalnoœci zwi¹zane z ich przewozem samolotem 466 systemem „cargo". Taiik za³atwia sk¹dœ baga¿ówkê i ³adujemy to wszystko na samochód. Jadê z Tarikiem w szoferce baga¿ówki niepokoj¹c siê, czy nie spotkamy po drodze jakiegoœ fa³szywego barrage i terrorystów przebranych za ¿andarmów. Dojechaliœmy jednak szczêœliwie. Niestety, odprawy dokonaæ nie mo¿na, bo komputery s¹ zepsute. Zostawiamy ca³y baga¿ w magazynie i wracamy do domu. Mam jechaæ na lotnisko na drugi dzieñ. Jak to zrobiæ? Taksówk¹ za drogo. Tarik nie mo¿e ze mn¹ jechaæ, poniewa¿ pracuje. W koñcu wyruszam z Soni¹. Z nieba leje siê ¿ar, 45°C. Jak w taki upa³ za³o¿yæ chustkê, ¿eby zakryæ wszystkie w³osy? Ubieram siê w d³ug¹, brzydk¹ spódnicê i brzydk¹ bluzkê. G³owê pozostawiam odkryt¹. Idziemy przez ca³e centrum miasta do przystanku autobusów. Czujê siê jak idiotka, która spad³a do tego kraju z innej planety. Patrz¹ na mnie zdziwione oczy przechodniów, zdaj¹ce siê mówiæ: „A pani nie wie, co siê u nas dzieje?" Mam przera¿aj¹co s³owiañsk¹ urodê - okr¹g³¹ twarz, niebieskie oczy i jasne w³osy. Radzono mi ci¹gle, ¿ebym siê przefarbowa³a, ale zupe³nie „nie widzê siê na czarno". W autobusie sami mê¿czyŸni - najczêœciej z brodami, o ponurych twarzach, spogl¹daj¹cy spode ³ba. Doje¿d¿amy na lotnisko. Dowiadujê siê, ¿e komputery nadal s¹ nieczynne. Taka ewentualnoœæ nie przysz³a mi do g³owy. Szef ka¿e mi czekaæ. Czekamy kilka godzin, ale bez rezultatu. Wracamy do domu. Próbujemy znowu w œrodê, bo w czwartek i pi¹tek lotnisko baga¿owe nic odprawia klientów. Kolejna wyprawa z Soni¹ na lotnisko. I znowu komputery nieczynne. Moja z³oœæ nie ma granic, ale muszê siê pohamowaæ. Grzecznie t³umaczê szefowi, ¿e nie mogê pozwoliæ sobie na codzienne przyjazdy na lotnisko, bo, po pierwsze, jest to dla mnie ogromnie niebezpieczne, a po drugie - tracê masê cennego czasu przed odjazdem. Szef podziela moje obawy, ale twierdzi, ¿e dzisiaj nic siê nie da zrobiæ i muszê przyjechaæ w sobotê. Zapewnia mnie, ¿e je¿eli komputery bêd¹ nieczynne - kwity wypisze rêcznie. A¿ ciœnie mi siê na usta pytanie: „A teraz nie mo¿e pan tego zrobiæ?" Ale nie mogê pozwoliæ sobie na tego typu uwagi. Bojê siê, ¿e nie zd¹¿ê. W Algierze coraz bardziej gor¹co - dos³ownie i w przenoœni. Nie mam wyboru. Dzwoniê do pracy do Drissa. 467 me dwaia34 y klika s niczny s?fa5|S 468 mmmm obie znaæ nerwica lêko* zimny poV• ay,lC ¿e wyje¿d¿amy do Polski. Nie chcia³am, ¿eby siê o tym dowiedzia³, ba³am siê jego nieobliczalnych reakcji. No, ale sta³o siê! Yacine da³ Soni 400 dinarów (!) jako „posag" na now¹ drogê ¿ycia. Nie omieszka³ poinformowaæ o tym wyczynie wszystkich kolegów z zak³adu pracy, 0 czym dowiedzia³am siê zupe³nie przypadkowo. O Riadzie nie wspomnia³. Na grób Sabrinki przed odjazdem nie pojecha³yœmy, by³o to zbyt niebezpieczne. Miesi¹c wczeœniej Sonia i Tarik zostali „zwiniêci" z cmentarza przez zamaskowanych, uzbrojonych ¿andarmów. Nie dokoñczyli porz¹dkowania grobu. W niedzielê rano idê po¿egnaæ siê z kolegami z pracy. Wszyscy ¿ycz¹ mi szczêœliwego powrotu do Polski i „miêkkiego l¹dowania". Dzisiaj s¹ mili i przyjaŸni. Zastanawiam siê, dlaczego wielu z nich poprzednio by³o do mnie tak wrogo nastawionych