Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Jeżeli pani uiści tę opłatę, obiecuję, że przestaniemy panią niepokoić. W przeciwnym wypadku będziemy zmuszeni powiadomić odpowiednie władze. Ma pani piętnaście dni, żeby zdeponować wymienioną sumę na naszym koncie. List nie był podpisany. Kendall, ogarnięta paniką, przeczytała go po raz drugi i trzeci. Pięć milionów dolarów! To niemożliwe, pomyślała. Nigdy nie zdobędę w tym terminie takiej sumy. Jakaż byłam głupia! Kiedy Marc wieczorem wrócił do domu, Kendall pokazała mu list. – Pięć milionów dolarów! – wykrzyknął. – To śmieszne! Co oni sobie myślą? – Wiedzą, kim jestem – odparła Kendall. – W tym kłopot. Muszę szybko zdobyć pieniądze. Ale jak? – Nie wiem... Pewnie bank pożyczyłby ci tę sumę pod zastaw spadku, ale nie podoba mi się sam pomysł... – Marc, chodzi o moje życie. O nasze życie. Dowiem się o tę pożyczkę. George Meriwether był wiceprezesem nowojorskiego Union Bank. Przekroczył już czterdziestkę, a karierę zaczynał od młodszego kasjera. Był człowiekiem ambitnym. Pewnego dnia zasiądę w radzie dyrektorów, myślał, a potem... kto wie? Rozmyślania przerwała mu sekretarka. – Panna Kendall Stanford do pana. George Meriwether poczuł lekki, przyjemny dreszczyk. Jako znana projektantka Kendall zawsze była dobrą klientką, ale teraz należała do najbogatszych kobiet świata. Meriwether od kilku lat próbował bez powodzenia dobrać się do konta Harry’ego Stanforda. A teraz... – Wprowadź ją – polecił sekretarce. Kiedy Kendall weszła do gabinetu, Meriwether wstał na przywitanie i obdarzył ją serdecznym uściskiem dłoni. – Tak się cieszę, że panią widzę – uśmiechnął się. – Proszę usiąść. Może kawy albo czegoś mocniejszego? – Nie, dziękuję – powiedziała Kendall. – Pragnę złożyć szczere kondolencje z powodu śmierci pani ojca. – Głos miał odpowiednio poważny. – Dziękuję. – Czym mogę pani służyć? – Wiedział, co ona powie. Odda mu swoje miliardy do zainwestowania... – Chcę pożyczyć trochę pieniędzy. Meriwether nie wierzył własnym uszom. – Słucham? – Potrzebuję pięć milionów dolarów. Wiceprezes myślał szybko. Według gazet jej udział w majątku wyniesie ponad miliard dolarów. Nawet po odliczeniu podatków... – No, z tym nie powinno być problemu. Zawsze należała pani do naszych ulubionych klientek. Jakie zabezpieczenia pani proponuje? – Dziedziczę po ojcu. – Tak, czytałem o tym – kiwnął głową wiceprezes. – Chcę pożyczyć pieniądze pod zastaw mojego udziału w majątku. – Rozumiem. Czy testament pani ojca został już zatwierdzony? – Nie, ale wkrótce zostanie. – To świetnie. – Wiceprezes pochylił się do przodu. – Oczywiście musimy zobaczyć kopię testamentu. – Tak, mogę to załatwić – zapewniła gorliwie Kendall. – I będziemy musieli znać dokładną wartość pani udziału. – Nie znam dokładnej wartości – powiedziała Kendall. – No, prawo bankowe jest dość surowe, pani rozumie. Zatwierdzenie testamentu może potrwać. Jeżeli wróci pani po otrzymaniu udziału, z radością... – Potrzebuję pieniędzy teraz – powiedziała Kendall z rozpaczą. Miała ochotę krzyczeć. – Ojej. Naturalnie zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pani pomóc. – Bezradnie wzruszył ramionami. – Niestety jednak mamy związane ręce i... Kendall podniosła się z krzesła. – Dziękuję panu. – Jak tylko... Wyszła. Kiedy Kendall wróciła do biura, podekscytowana Nadine oznajmiła: – Muszę z panią porozmawiać. Kendall nie była w nastroju, żeby wysłuchiwać zwierzeń. – O co chodzi? – zapytała. – Mąż dzwonił do mnie parę minut temu. Jego firma przenosi go do Paryża. Więc wyjeżdżam. – Jedziesz do... do Paryża? Nadine promieniała. – Tak! Czy to nie cudownie? Żałuję, że odchodzę od pani. Ale proszę się nie martwić. Będziemy w kontakcie. Więc to była Nadine. Ale nie potrafię tego udowodnić. Najpierw futro z norek, a teraz Paryż. Z pięcioma milionami dolarów można zamieszkać w każdym miejscu na świecie. Co ja mam robić? Jeśli jej powiem, że wiem, zaprzeczy. Może zażąda więcej. Marc będzie wiedział, jak to załatwić. – Nadine... Wszedł jeden z asystentów Kendall. – Kendall! Muszę z tobą pogadać o kolekcji brydżowej. Chyba nie wystarczy nam projektów do... Kendall nie mogła już dłużej wytrzymać. – Przepraszam was. Nie czuję się dobrze. Idę do domu. Asystent popatrzył na nią ze zdumieniem. – Ale jesteśmy w trakcie...! – Przepraszam. Kendall wyszła. Wróciła do pustego mieszkania. Marc pracował do późna. Rozejrzała się po wszystkich pięknych rzeczach w pokoju i pomyślała: Oni nigdy nie przestaną, dopóki nie zabiorą wszystkiego. Wypiją ze mnie krew. Marc miał rację. Powinnam była tamtego wieczoru pójść na policję. Teraz jestem kryminalistką. Siedziała i rozmyślała, co się stanie z nią, z Markiem, z rodziną. Krzykliwe nagłówki w gazetach, proces i pewnie więzienie. To będzie koniec jej kariery. Ale nie mogę dłużej wytrzymać, pomyślała Kendall. Oszaleję. Jak we śnie wstała i poszła do pokoju Marca. Pamiętała, że trzymał maszynę do pisania na półce w szafie. Wyjęła ją i postawiła na biurku. Wkręciła kartkę papieru i zaczęła pisać: Do wszystkich zainteresowanych Nazywam się Kendall Przerwała. Litera „e” była pęknięta. Rozdział trzydziesty – Dlaczego, Marc? Na miłość boską, dlaczego? – W głosie Kendall brzmiała udręka. – To była twoja wina. – Nie! Mówiłam ci... to był wypadek! Ja... – Nie mówię o wypadku. Mówię o tobie! Bogata, sławna żona, która nie ma czasu dla własnego męża. Poczuła się tak, jakby ją uderzył. – Nieprawda, ja... – Zawsze myślałaś tylko o sobie, Kendall. Gdzie nie poszliśmy, ty zawsze byłaś gwiazdą. Prowadziłaś mnie za sobą jak pieska na smyczy. – Jesteś niesprawiedliwy! – Czyżby? Jeździsz na pokazy mody na całym świecie, żeby twoje zdjęcie trafiło do gazet, a ja siedzę tutaj sam i czekam na twój powrót. Myślisz, że lubię być „panem Kendall”? Chciałem mieć żonę. Nie martw się, moja droga. Pocieszałem się z innymi kobietami, kiedy ciebie nie było. Twarz miała szarą jak popiół. – To były prawdziwe kobiety z krwi i kości, które miały dla mnie czas. Nie jakieś cholerne puste, wymalowane skorupy. – Przestań! – krzyknęła