Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zamieszkiwał okolice Klimontowa. Często zmieniał swe siedlisko, spotykano czarta w wielu wsiach, gdzie różnie go nazywano. Tylko w takich miejscowościach jak Szumsko, So-lanowska i Zamkowa Wola, Lechów, Janowice wołano na niego Żaruch czy też Zaruch, Zarłuch, Zaróg, a nawet Zarog. W tamtych stronach do dzisiaj pozostaje bohaterem opowiastek budzących grozę. Przed wielu laty miał spłonąć w Olszewnicy dom. Jedni mówią, że była to chata zamożnego gospodarza, inni prawią o domostwie ekonoma, wreszcie są i tacy, co jako właściciela wymieniają rządcę, a nawet organistę. To drobiazgi. Najważniejsze i najbardziej przykre, że chata przestała istnieć, jedynie komin sterczał wyzywająco. Po niewielu latach syn właściciela postanowił wznieść w tamtym miejscu nowy budynek, przecież placówka była piękna, rozległa, rzec można, wymarzona. Ot, niewielkie wzniesienie, łąka w dole, sad na łagodnym stoku. Nie było jednak odważnych do wyburzenia paleniska. Bano się bowiem, że Żaruch zdążył tam zamieszkać. Któż więc podjąłby się zadania zburzenia mu kryjówki czy też siedziby? Przechodził przez okolicę wędrowny kuglarz, śmiałekjakich mało. Zmówiono go do pracy, a ten nie zawahał się podnieść ręki na mieszkanie diabli-ka. Pewnie przybył z daleka i nie znał obyczajów Żarucha, a może o nim nie słyszał lub zwyczajnie, z przekory, nie wierzył wjego diabelską moc. Bez ociągania przystąpił do pracy, wyburzył stary komin i palenisko. Po robocie umył ręce, spożył posiłek złożony z kapusty, grochu oraz buraczanego placka, popił zbożową kawą i o świcie ruszył swoją drogą. Nie odszedljednak daleko od Olszewnicy. Za rzeczułką Koprzywianką, tuż za mostkiem, przy ścieżce do Łachowa, znaleziono go powieszonego na suchej gałęzi. Zarobione pieniądze miał w kieszeni. Nikt z ludzi nie założył kuglarzowi stryczka, to była niewątpliwie sprawka Żarucha! Miał już smoluch wypróbowane diabelskie metody, by swego prześladowcę do zguby przywieść. 151 Pieniądze wisielca zabrał sołtys i wystawił wykutą w kamieniu figurę Chrystusa Frasobliwego. Ale olszowianie okazali się być bardziej papiescy niż sam papież. Poskąpili wisielcowi miejsca w poświęconej ziemi, ciało nieszczęśnika złożyli w mogiłce pod cmentarnym murem i... nie ustrzegli się nieszczęść. Diablisko posiadało wszak rzadko spotykaną moc. Potrafiło wyciągnąć z ziemi ciało wisielca i czynić zeń upiory. Ze święconej ziemi nie wywlekłoby zwłok, ale spod cmentarnego muru już najbliższej nocy wygrzebał Żaruch wisielca. I poczłapał upiór pod suchą gałąź wierzby, gdzie kuglarz zakończył życie. Chcieli olszowianie swój błąd naprawić i przenieść nieszczęśnika na cmentarz. Uprosili księdza, by pochówek sprawić grzesznikowi jak przystało, ale grabarz w mogile pod murem nie znalazł ciała. Było wszak w posiadaniu diabła. I do dzisiaj jest. Upiór z Olszewnicy straszy więc miejscowych i przyjezdnych, starych i młodych, biednych i bogatych, straszy ptactwo, przepędza bydło i samochody wpycha do rowów. Kasztelan w tureckich pantalonach W naszej dobie upowszechniono wiele przejmujących dokumentów oraz relacji ludzi, którzy wyrwali się z Sybiru. W wiekach minionych nie było łatwiej wydostać się z niewoli tureckiej czy tatarskiej. W roku 1685, a więc już po Wiktorii wiedeńskiej, Jan Sobieski sprowadził do Polski ojców trynitarzy ich w Krakowie i Lwowie. Tenże Zakon Sw. Trójcy założony został w 1198 roku we Francji w celu wykupywania jeńców chrześcijańskich z niewoli muzułmańskiej. W Polsce nie brakowało rodzin gotowych słono płacić za wyrwanie swych bliskich z rąk niewiernych. Zakonnicy nie próżnowali, już w roku 1688 -jak zapisano w starych księgach - odbyła się we Lwowie, przy dźwiękach dzwonów kościelnych, pierwsza triumfalna procesja ojców trynitarzy. Na szlaku od Bramy Halickiej do Krakowskiej poprowadzono grupkę wynędzniałych osób, różnego wieku i płci, zagarniętych kiedyś przez tatarskie czambuły. I takie triumfalne pochody ludzi radujących się odzyskaną wolnością zapisały się w historii, odbywały się przecież przez długie lata. Zachował się opis jednego z nich, z roku 1724. „Na czele tegorocznej procesji postępował 90-letni staruszek a 48-letni niewolnik Stanisław Komorowski z Sieradzkiego, przed blisko pół wiekiem 153 porucznik spod chorągwi pana Słuszki, pojmany pod Kamieńcem wraz z żoną Jadwigą, która równie zgrzybiałą staruszką wracała z mężem do kraju. Mimo znakomitego imienia i niepośledniego stopnia w społeczeństwie, kosztują oboje staruszkowie, ze względu na bliską chwilę śmierci, zaledwie tyle co jeden prosty parobek, bo około tysiąc złotych..." Niewiele wiemy o transakcjach przeprowadzanych przez trynitarzy. Nie pozostawili rachunków ani listy osób, które udało się wyrwać z opresji. Były to niekiedy osoby niepospolite, o wielkich zasługach dla kraju albo tego czy innego regionu, powszechnie szanowane, ale bywały też postaci niekonwencjonalne, ich czyny przeszły nie tyle do historii, co do legendy. Tak rzecz się miała ze Stanisławem Rupniewskim z Grabek Dużych koło Szydłowa. Grabki to wiocha, ale Szydlów to polskie Carcassone. W tym małopolskim miasteczku do dzisiaj można oglądać zachowane - w doskonałym stanie - mury obronne. Rupniewski dostał się do niewoli tureckiej prawdopodobnie w końcu siedemnastego stulecia. Przyszło mu spędzić w niej kilkanaście lat, nie były to lata łatwe, nie szczędzono mu pewnie batogów, ale wykazał się wielką determinacją, nadzwyczajnym pragnieniem odmiany swego losu. W Turcji - pewnie jako jeden z pierwszych Polaków - przeszedł na islam. Być może tym postępkiem pragnął dokuczyć stryjowi piastującemu godność biskupa słuc-kiego, który nie spieszył się z wyłożeniem pokaźnej sumki na wykup bratanka. Do wykupienia doszło dopiero w roku 1709. Nie powracał z niewoli, jak inni, boso i wjednej koszulinie na grzbiecie, wracał odmieniony, zamożny, pewny siebie, z osiemnastoma -jak chce legenda - kobietami. Miał się już za człowieka Wschodu. A w kraju, gdzie nie znano jeszcze jego nowych upodobań, uznano go za bohatera, żywy symbol męczeństwa, obsypywano zaszczytami i godnościami. Owszem, przyjął tytuł kasztelana małogoskiego, lecz nie porzucił nowej wiary, nie odprawił anijed-nej żony. Mało tego, rozglądał się za kolejnymi! Nie zadowalał go też zwykły pałac, w dawnym, krajowym czy nawet francuskim stylu, chciał posiadać budowlę orientalną, z miejscem na harem! Ze słonecznej Italii sprowadził więc sławnego w świecie Placidiego. Architekt ten - rzecz jasna - podjął się zadania, w pracy się nie ociągał i pierwszy w tej części świata obiekt z trzydziestoma buduarami został ukończony w roku 1772. Późnobarokowy pałac w manierze orientalnej przetrwał do naszych czasów, jeszcze dzisiaj można przed nim podumać. Kasztelan skończył jednak marnie, a zgubiło go -jak wielu innych, zbyt popędliwych, mężczyzn - pożądanie