Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Obawia­jąc się, by nikt go nie zobaczył na otwartej przestrzeni, spiesznie zebrał swe rzeczy i przeniknął w cień starej fabryki. Odczekał kilka chwil, nasłuchując znajomych odgłosów z wnętrza przetwórni. Z miejsca, w którym stał, widział prawie w całości zamarzniętą rzekę i drzewa na przeciwległym brzegu. Pawtomack miał w tym miejscu mniej więcej pięćdziesiąt jardów szerokości. Gdy odzyskał oddech, zaczął brnąć wzdłuż ściany w stronę rogu budynku nad rzeką. Iść było ciężko, ponieważ pod śniegiem znajdowało się mnóstwo najrozmaitszego śmiecia. Dotarł do rogu i osłaniając oczy przed leniwie spadającymi płat­kami, przypatrzył się celowi swej wyprawy: dwóm metalowym zbior­nikom. Niestety znajdowały się blisko przeciwległego końca budynku. Odczekawszy chwilę, Charles ruszył między rdzewiejącymi resztkami poskręcanej maszynerii. Po kilku krokach znalazł się przed zagradza­jącym dalszą drogę rowem odpływowym wyłożonym granitem. Miał on mniej więcej dziesięć stóp szerokości i pięć głębokości. Rów wybiegał spod niskiego łuku w ścianie przetwórni i kierował się prosto ku brzegowi rzeki, gdzie jego koniec przykryty był deskami. Mniej więcej w połowie przeciwległej ściany rowu odbiegał niewielki kanał odprowadzający do dużej zatoczki. Ciecz w rowie i zatoczce była nie zamarznięta i wydzielała łatwą do rozpoznania kwaśną woń zużytych przemysłowych chemikaliów. Tuż pod ścianą przetwórni Charles dostrzegł przerzucone przez rów dwie solidne deski. Zbliżył się, odstawił słoiki i przewrócił deski na bok, by strząsnąć z nich śnieg i lód, następnie z wielką ostrożnością przeszedł przez prowizoryczny mostek, przytrzymując się lewą dłonią ściany, a pod prawą pachą ściskając słoiki. Po drugiej stronie rowu teren opadał. Charles zbliżył się do zatoczki. Byle jak sklecone urządzenia, zwłaszcza tama przegradzająca 166 rów, nie pozostawiało wątpliwości, że zawartość zatoczki stale spływa do rzeki. Postanowił wziąć próbkę syropowatej cieczy. Nachylił się | nad brzegiem i trzymając za skraj słoika nabrał mniej więcej pół litra ospale bulgoczącego ścieku. Garścią śniegu wytarł słoik, zakręcił go i zostawił, by zabrać w drodze powrotnej. Chciał jeszcze zrobić zdjęcie tamy, stanowiącej jedyną zaporę przed całkowitym opróżnieniem ziemii;znych odpadów do rzeki. Wally Crab pracujący przy piecach przetapiających gumę zrobił sobie wcześniejszą przerwę na kolację, by porznąć w karty z dwoma kumplami: Angelo De Jesusem i Giorgio Brezowskim. Siedząc w sto­łówce przy jednym z rozkładanych stolików, grali dla odmiany nie w pokera, lecz w oko, machinalnie jedząc kanapki. Wally'emu szło dziś nieszczególnie. Do szóstej był do tyłu jakieś trzynaście dolarów i nie zapowiadało się, że się odegra. Na domiar złego Brezowski dokuczał mu, po każdym rozdaniu uśmiechając się szeroko, od­słaniając bezzębne dziąsła w niemym przesłaniu: „Nic z tego, palan­cie Brezo stracił przednie zęby w rozróbie w knajpie w Lowell w stanie Massachusetts dwa lata temu. Teraz podał Wally'emu zakrytą kartę i czwórkę pik; Wally dobrał jeszcze jedną kartę. Okazało się, że ma ponad dwadzieścia jeden. - Kurwa! - warknął, rzucając karty na stół i wysuwając masywne ; nogi spod stolika. Wstał i podszedł do automatu z papierosami. - Wypadasz, duży? - spytał kąśliwie Brezo, wracając do gry | z Angelem. Wally nie odpowiedział. Wrzucił monety do szczeliny, nacisnął (guzik z nazwą swych ulubionych papierosów i czekał. Nic nie nastąpiło, przynajmniej w automacie. Wally natomiast miał wraże­nie, że gdzieś w jego głowie trzasnęła naciągnięta do granic wy­trzymałości struna. Wymierzył maszynie potężnego kopniaka, tak że [przechyliła się i uderzyła o ścianę. Odchylając rękę, by wymierzyć prawym sierpowym w okolice szczeliny na pieniądze, zauważył za oknem błysk. Ku rozczarowaniu Breza i Angela - mieli nadzieję zobaczyć całkowite zniszczenie automatu - Wally opuścił odwiedzione ramię przycisnął twarz do szyby. - Kurwa, co jest, zbiera się na burzę? - spytał. Wtedy ponownie [Dostrzegł błysk, tym razem jednak umiejscowił jego źródło. Przez ułamek sekundy dostrzegł również sylwetkę z rękami uniesionymi do oczu rozstawionymi nogami. , ,,....-. •,,,<». -, 167 - Jasna cholera, to aparat fotograficzny - powiedział zaskoczo­ny. - Ktoś robi zdjęcia zatoczki. Sięgnął po słuchawkę i wykręcił numer biura Nata Archera. Zameldował przełożonemu, co zobaczył. - To musi być ten świr Martel - powiedział Nat Archer. - Kto jest z tobą, Wally? - Tylko Brezo i Angelo. - Może pójdziecie zobaczyć, kto to taki. Jeśli to Martel, dajcie mu nauczkę. Pan Dawson kazał mi dopilnować, gdyby się tu pokazał, żeby to była jego ostatnia wizyta. Pamiętajcie, ten facet władował się tu bezprawnie. Nie ma prawa wstępu. - Załatwione - powiedział Wally, odkładając słuchawkę. Odwrócił się do kumpli i wyłamując palce powiedział: - Szykuje się zabawa, bierzcie kapoty. Sfotografowawszy tamę, Charles dotarł do zbiorników. Przyświe­cając sobie latarką, usiłował zorientować się w labiryncie rur i za­stawek. Jedna rura wiodła prosto do odgrodzonego fragmentu parkin­gu i najwyraźniej służyła jako odprowadzenie. Inna odchodziła od zbiorników i poprzez trójnik łączyła się z kanałem zbierającym wodę z rynien i doprowadzającym ją do brzegu rzeki. Zachowując wielką ostrożność, by nie pośliznąć się na skarpie, Charles wspiął się na jakieś dwadzieścia stóp nad powierzchnię wody. Kanał burzowy kończył się raptownie, a jego zawartość wlewała się prosto do rzeki. Czuć było wyraźnie woń benzenu, a wprost pod rurą połyskiwała woda. Reszta rzeki była całkowicie zamarznięta i pokryta śniegiem. Po zrobieniu kilku zdjęć rury Charles wychylił się i nabrał do drugiego słoika próbkę wody ściekającej z otworu. Zdecydowawszy, że wystarczy, zakręcił słoik i postawił koło pierwszego. Prawie skończył; jego wyprawa okazała się bardziej owocna, niż się spodziewał. Chciał jeszcze sfotografować trójnik łączący rurę odprowadzającą ze zbior­ników z kanałem burzowym oraz rurę odprowadzającą w miejscu, gdzie wychodziła z przetwórni. Zerwał się niewielki wiatr, miotając płatki śniegu w twarz. Przed zrobieniem zdjęcia Charles odgarnął śnieg z trójnika i spojrzał przez celownik aparatu. Nie było to zadowalające ujęcie. Chciał mieć trójnik i zbiorniki na jednym zdjęciu, przeszedł więc na drugą stronę rury, przykucnął i jeszcze raz sprawdził kadr. Usatysfakcjonowany nacisnął wyzwalacz, ale nic się nie stało