Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

„Oj, duże to!” – myślę, mimo że wiedziałem, czego się mogę spodziewać. I czuję się zaskoczony. Jeszcze bardziej zaskoczeni musieli być Hiszpanie, którym dane było zobaczyć ruiny przed stuleciami. Nie kryła ich zazdrośnie selva, stojące na równinie – smagał tylko wiatr: odnale-zione w pierwszych latach konkwisty – musiały być dużo bardziej kompletne niż te, które oglądać można teraz. Potem przez długie lata cały obszar miasta wykorzystywany był jako kamieniołom, z którego bez żenady „wydobywano” już ociosane, już przycięte na miarę skal-ne bryły. Służyły one jako materiał do budowy cmentarnych murów lub jako gotowe podkłady ko-lejowe dla linii przebiegającej w pobliżu. Jak wynika z relacji kronikarzy – ginęły też całe postacie wykute w kamieniu; andezytowe i trachitowe podobizny jaszczurek, monstrualne wyobrażenia ludzkich głów. Dwie z nich, bardzo dobrze zachowane, stoją przed wejściem do kościoła w pueblo przylegającym do ruin. Do dziś żałuję, że nie zrobiłem im zdjęć. George E. Squire, który zdołał dotrzeć tu w 1878 r., wspomniał o istnieniu dwóch kon-strukcji, których dziś na próżno można by szukać w ruinach: o tzw. Pałacu Sprawiedliwości – andezytowe bloki składające się nań mierzyły 7,5x4x1,9 m – i o miniaturowej świątyni po-święconej nieznanemu bóstwu. Pisał: „W żadnym innym zakątku świata nie natrafiłem na kamienne bryły, którym nadano by tak matematycznie precyzyjne kształty jak w Peru. Jednak nawet tamtejsi architekci nie byli w stanie dorównać poziomowi kamieniarskiego rzemiosła z równin wokół prastarego Tiahuanaco”. Garcilaso de la Vega przytacza relację duchownego hiszpańskiego – Diego de Alcobasco, który ruiny Tiahuanaco odwiedził w czasach konkwisty. Twierdził on, że u podnóża piramidy znajduje się kilka pokaźnych budynków z kamienia, a także dziedziniec, którego ściany osią-gają wysokość dwóch pięter. „Jest tam również – pisał Garcilaso – kolumnada, a wejścia do niej wykuto z jednej olbrzymiej skalnej bryły”. Całość zwieńczona być miała przedziwnym dachem. Przedziwnym – bo z kamienia. Z kamienia – a jednak jak z trzciny! By z oddali przypominał dach tubylczych chat – strop, centymetr przy centymetrze, pokryty został po-dłużnymi żłobieniami. Tak jakby po kamiennej powierzchni, która na chwilę rozmiękła – przeciągnięto gigantycznym grzebieniem! Dalej – w innych częściach świata znajdować musiałaby się wspaniała oranżeria. Ale tu? W tej suszy? W pyle, który chrzęścił wciąż w zębach? Zaprojektowano więc duże brukowane połacie, a na nich – gąszcz kamiennych rzeźb. Brakło tylko drzew wykutych z kamienia. Różne w kształcie, rozmaitego rozmiaru – przedstawiały dzieci, kobiety i mężczyzn. Wiele spośród postaci wyglądało tak, jakby zastygły tylko na chwilę; jakby zaraz dalej podążyć miały do swych codziennych obowiązków. Kamienne kobiety trzymały kamienne dzieci na kamiennych kolanach. Kamienni mężczyźni spożywali kamienna strawę z kamiennych mis. Kamienne pumy w paszczach z kamienia ukazywały swe kamienne uzębienie... Całkiem jak w Pompei u stóp Wezuwiusza. Tylko że tu nie zadecydował bóg Wulkan, lecz człowiek. Tam – postacie zastygłe w potrzasku lawy, ciała impregnowane wulkanicznym popiołem. Tu – setki posągów, które wyszły spod ręki artysty. Setki, jeżeli nie tysiące... W swych sprawozdaniach z podróży po Ameryce Południowej Cieza de Leon – pierwszy Europejczyk, który w 1551 r. oglądał Tiahuanaco, a następnie w Peruwiańskiej Kronice opi-sał w rozdziale „O wsi Tiahuanaco i wielkich, starożytnych budowlach tam widzianych” – wspomniał o „kamiennych bóstwach mających ludzkie kształty, których rysy były wypraco-wane tak starannie, iż domyślać się było można po nich pracy wielkich mistrzów”. Lecz dziś w Tiahuanaco nie ma po nich śladu; miały być tak duże, że przewodziły na myśl gigantów, a ich odzienie całkowicie różniło się od tego, które zwykli nosić tubylcy. „Zastanawiam się – pisał dalej Cieza – jakich narzędzi używali ich twórcy, w jaki sposób transportowali skalne bloki z kamieniołomów, by następnie poddać je starannej obróbce”. Podobne pytania nie da-wały spokój jezuicie ojcu Cobo, który świadom był tego, że Indianie nie znali ani koła, ani kołowrotu, nie mówiąc już o zastosowaniu zwierząt pociągowych. Cieza de Leon konkludo-wał: „Stosowane wtedy sposoby musiały być zapewne całkiem różne od tych, jakie tubylcy w regionie tym używają do dziś”. Obecnie wiemy, że wcale niekoniecznie. Bo w przeszłości wody Jeziora Titicaca sięgały dużo wyżej niż dziś; tak wysoko, że Tia-huanaco leżało nad samym jego brzegiem i mogło być portem. Pierwsze przypuszczenia na ten temat odnajdujemy u cytowanego już Diego de Alcobasco: „Prawdopodobnie – pisze on – jedna ze ścian dziedzińca obmywana była niegdyś falami jeziora”. Skalne bloki można było więc przewozić wodą. Jak? Po prostu: na llomas lub balsas de totora. Są bowiem kraje, gdzie (T. Heyerdahl): „Człowiek postawił żagle, zanim jeszcze osiodłał konia. Odpychał się drążkiem i wiosłował po rzekach oraz żeglował po pełnym morzu, potem dopiero zaczął poruszać się po drogach pojazdami kołowymi”. A czy tu było podobnie? Takiego zdania jest przynajmniej konstruktor trzcinowych łodzi – Paulino Esteban z wy-spy Suriqui na Jeziorze Titicaca. Opinię tę podzielają niektórzy uczeni. „W regionie andyjskim żagiel był znany wcześniej niż garncarstwo i tkactwo” – twierdzi E. Nordenskiöld. Zarazem potem wymienia nazwę miasta – Arica. W grotach, na wybrzeżu, nieco poniżej Tiahuanaco odnaleziono modele drewnianych tratw wyposażone w prostokątny żagiel z trzciny, dokładnie taki sam jak ten, w jaki po dziś dzień swe modele zaopatruje Pau-lino. I okazuje się, że żegluga na czymś takim może mieć także swe zalety. Tratwa jest otwarta, pozbawiona kadłuba. Nigdy nie napełni się wodą. Pierwsze wzmianki o tratwach z drzewa balsa wyprzedzają odkrycia imperium Inków. Gdy F. Pizarro w 1526 r. opuścił Panamę, jego wyprawa napotkała na morzu żeglujących kupców peruwiańskich na długo przed odkryciem tego kraju. Bartolomeo Ruiz – pilot, płynął w celu penetracji wybrzeża w pobliżu północnego Ekwadoru, gdy natrafił na inny żaglowiec „prawie tej samej wielkości jak mój” – pisał. Była to tratwa, a członkowie jej załogi byli pierwszymi Peruwiańczykami, jakich ujrzeli biali. Wieści o istnieniu takich płaskodennych „okrętów” długo przedtem docierać musiały także w głąb lądu. Potwierdzają to znaleziska guara – drewnianych mieczy zastępujących ster – poczynione w chullpas – monumentalnych grobach nad Jeziorem Titicaca. Guara są prostokątnymi, niekiedy misternie rzeźbionymi deskami zakończonymi uchwy-tem