Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ci wszyscy, którzy oglądali program — także. Podniósł głowę, rozejrzał się dookoła. Po raz pierwszy od bardzo dawno poczuł więź z tymi, którzy tworzyli otaczający go tłum. Wypełniły go zrozumienie i sympatia dla tych otumanionych, manekinowatych człowieczków, którzy tak samo jak on nie mieli własnego, autentycznego życia, którzy pozwalali się oszukiwać i wplątywać w niezrozumiałe dla siebie gry. Jak mógł im pomóc? Czy powinien stanąć na rogu najbardziej ruchliwej ulicy i wykrzyczeć całą prawdę — a raczej znany mu okruch prawdy — o aliusensorii? Czy miał zrezygnować z dalszej pracy? A może należało wywołać ferment wśród supermanek i supermanów? Zdawał sobie sprawę z anemiczności tych pomysłów, z ich rozpaczliwej niewspółmierności do ogromu zadania, jakim było rozproszenie ciężkiego, aliusensorycznego tumanu w mózgach milionów. Coraz lepiej rozumiał, że jest bezsilny. Nagle ogarnęło go przerażenie: a jeśli i obecne jego przeżycia zostały przez kogoś zaprogramowane? Nie wręczono mu wprawdzie scenariusza, ale może działał pod nie rozszyfrowaną w porę, dyskretną sugestią? Może go sprowokowano, naprowadzono, podpuszczono? Przepustka? Spotkanie z Johannem? Włóczęga po mieście? To wszystko mogły być epizody jakiejś akcji. Więc może przekaźnik w jego mózgu cały czas pozostawał włączony? Może cały czas — bez jego wiedzy — prowadzono emisję? — Nie! — szepnął do siebie i machinalnie, jak gdyby chcąc dodać swemu przekonaniu mocy, potrząsnął głową. — Nie! Nie zdołali mnie przecież aż tak omotać. Nie są aż tak wszechwładni. Odetchnął głęboko, opanował się. Znowu zaczął stawiać długie, równo odmierzone kroki. I znowu jego wzrok przykuły czubki butów. Myślał: skąd Johann znał Comandante A? I skąd wiedział, że to naprawdę on zginął w czasie programu ? Krwawiąca rana na szyi mogła być informacją dla mnie, dla każdego innego supermana czy pracownika stacji, ale w żadnym wypadku dla zwykłego odbiorcy; przecież konstrukcja fantomów i sam fakt posługiwania się nimi to najściślej strzeżone sekrety aliusensorii. Bez ich zachowania — tak samo jak bez ukrycia zasad realizacji scenariuszy, znaczenia błękitnych kółek rozpoznawczych i trików — nie byłoby mowy o pełnej iluzji. A jednak Johann rozgryzł to wszystko, przeniknął, wyświetlił... Kto mu pomógł? Musi mieć jakichś nowych przyjaciół, którym ufa i z którymi wspólnie gromadzi wiedzę o rzeczywistości. Może to nawet prawdziwi ludzie Comandante A? A ci, co ich zwalczają? Na pewno też trzymają się razem. Tylko ja jestem teraz skazany na zupełną samotność. Nie mam nikogo. Nikogo... A wszak o krok od niego przewalały się ludzkie masy, płynęły nieustannie w górę i w dół ulicy, spieszyły ku nieznanym celom. W każdej sekundzie mógł dotknąć kogoś ręką, posłyszeć czyjeś słowa albo oddech, złowić zapach modnych kosmetyków i papierosów. Z tym większą przykrością uświadamiał sobie, że owa bliskość ma wymiar czysto fizyczny, że towarzyszy jej kosmiczny dystans w sferze ducha. Ślizgając się wzrokiem po twarzach bez wyrazu, po nieobecnych źrenicach, po bezmyślnie uchylonych ustach i gładkich, nie poradlonych rozważaniami czołach, ostatecznie poddawał się uczuciom opuszczenia i beznadziejności. Wtem doznał wstrząsu; z przeciwka zbliżyła się dziewczyna niepodobna do żadnej ze znanych mu kobiet. Wystarczyło pierwszego wejrzenia, by — zdumiony, zafascynowany, zachwycony — zapragnął poznać ją i za wszelką cenę pozyskać jej sympatię. Najdziwniejsze zaś było to. że wcale nie uroda stanowiła tu pierwszy, dominujący magnes; bez wątpienia znał doskonalsze sylwetki i twarze. Przemożny urok dziewczyny krył się nie w samej powierzchowności, lecz w jej akcentach, które wszem wobec zdawały się odkrywać jej życie wewnętrzne; w bogactwie mimiki, w spostrzegawczych, pełnych inteligencji oczach, w swobodzie i energii gestów. Na tle monotonnego, jak nudny, czarno-biały film wlokącego się tłumu ona jedna odcinała się blaskiem postaci sfotografowanej na taśmie barwnej. A w każdym razie tak widział ją King. Zauważyła go (jakaż kobieta nie poczułaby natarczywie wlepionego w siebie wzroku?), przyjrzała mu się nieufnie, a gdy się minęli, wyraźnie przyspieszyła kroku. Nie mógł jej zgubić! Nie bacząc na zdumienie agenta obrócił się na pięcie i podążył za nią. W rezultacie szli gęsiego; dziewczyna, za nią King, a na końcu agent. Jak giętki, trójczłonowy wąż przebijali się przez tłum, w tym porządku mijali ulice i place, napowietrzne parki i podziemne pasaże, smugi blasku i cienia, jakimi malował się na asfalcie gęsty las wieżowców. Dziewczyna zorientowała się szybko, że ktoś ją śledzi i — zdradzając coraz większy niepokój — prawie biegła. King starał się nawet na moment nie stracić jej z oczu. A agent dbał o to, by nie odpaść od Kinga. W pewnej chwili dziewczyna skręciła na ruchome schody prowadzące ku płaszczyźnie wielkiego parkingu; gdzieś tam musiała zostawić samochód. Widząc to King pojął, że nadszedł ostatni moment, że jeśli nie zaczepi jej teraz, straci jedyną szansę. W dwóch skokach znalazł się przy niej. — Proszę pani! — powiedział. — Jestem Alan King. Chciałbym z panią chwilę porozmawiać... — Ale ja nie znam pana — rzuciła w przestrzeń. Bo nawet nie odwróciła ku niemu głowy; jej wzrok uparcie tkwił w pomoście, ku któremu niosły stopnie